Tuż za Hiltonem jest Sofitel Le Imperial. Mnie się on najmniej podobał z wszystkich okolicznych hoteli. Chyba nawet nie mamy fotki budynku mieszkalnego - nic specjalnego, dłuuuugi, dwukondygnacyjny, bez wyrazu i jakby czegoś było mu brak....
Owszem, ładny budynek lobby, restauracje i baseny.
Za Sofitelem jest resort Maradiva. Mam mieszane odczucia dotyczące go. Bardzo ładne kameralne wille rozrzucone w dużym, ale wyglądającym na zapuszczony ogrodzie. Jest ich w sumie 65, większość z własnymi basenikami, oprócz tego duży wspólny. Ładna restauracja i lobby.
Na plaży jakoś mało osób, tak jakby wyludnione, brak życia.
Poznajemy młode małżeństwo z Holandii w podróży poślubnej. Okazuje się, że to bardzo luksusowy hotelik, z super wysokimi cenami. Może dlatego tak tu mało ludzi!
Ale podobno full wypas. Mają 160 metrową willę, z ogromną łazienką i do tego zewnętrzny prysznic i jacuzzi w małym osłoniętym przed wzrokiem innych - ogródku. Wieczorem zapalają im mnóstwo świec w całej willi, łazience i przy basenie. A może to tylko takie specjalne traktowanie nowożeńców?????
Za Maradivą jest ostatni w tym ciągu - hotel Sands. Całkiem sympatyczny, kameralny, nie ma może dużego ogrodu, ale robi miłe wrażenie. Na plaży spory ruch, widać życie, coś się dzieje, a nie taka wymarła atmosfera jak w Maradivie.
Bepi, dużo zieleni - choć kwiatów podobno o tej porze mało, bo to zima, piękne widoki, góry, plaże i do tego wszystkiego bardzo, baaaardzo mało ludzi!!!!
Patrzę na te relacje z pięknej Tajlandii i strasznie mi się tam podoba, ale widzę wszędzie te tłumy, to odchodzi mi ochota.....
Za tym hotelem kończy się długa piaszczysta plaża biegnąca aż z Flic en Flac, ma chyba z 6 km, więc dla lubiących spacery to idealne miejsce.
Na brzegu rosną gęste krzaki i drzewa, wśród nich wiedzie wąska wydeptana ścieżka. W normalnych azjatycko - afrykańskich okolicznościach miałabym trochę stracha wędrować tą zarośniętą zielskiem dróżką. Ale tu przecież nie ma jadowitych węży...
Chwilami scieżka zanika i trzeba iść po wielkich czarnych wulkanicznych kamieniach leżących w morzu.
Ale widoki są piękne na całą Zatokę Tamarin. W oddali wznosi się dumna skała La Morne.
Spotykamy po drodze rybaka, przed nami idzie jakaś szkolna wycieczka, a tak poza tym goście hotelowi nie zapuszczają się w takie dzikie ostępy.
Na końcu zatoki widać ujście rzeki do morza, dalej już nie da się iść.....
Wracając spotykamy na plaży sprzedawcę muszli. Na ramionach dźwiga umieszczone na bambusowym kiju dwa koszyki wypełnione muszlami. Oczywiście zachęca nas do zakupu takich pamiątek z Mau.
Te muszelki to w morzu nie wyglądają tak pięknie, całe porośnięte są glonami, jakimiś drobniejszymi muszelkami, mają ciemny osad. Dopiero trzeba je poddać obróbce, oczyszczeniu, żeby się tak ładnie prezentowały.
Ja i tak nie kupię, bo nie można ich wwozić do Unii oficjalnie. A poza tym, jakby turyści nagminnie je kupowali, to jeszcze więcej tych stworzeń by zabijano. Tym bardziej, że widzę wśród tych muszli także po ślimakach tygrysich, będacych na liście gatunków, którym grozi wyginięcie....Chociaż z drugiej strony, może sprzedawanie ich to jedyna możliwość utrzymania rodziny?
Każdego wieczoru, gdy tylko jesteśmy w swoim hotelu, uczestniczymy w fascynującym widowisku.
Ten show nazywa się: Zachód Słońca. Mamy wielkie szczęście, że wybraliśmy hotel na zachodnim wybrzeżu i mamy widok prosto w tym kierunku.
Widzę, że nie tylko ja jestem fanatyczką takich widoczków. Już koło 5.30 po południu ludzie zasiadają w barze plażowym - piją sobie smakowite i pięknie wyglądające drinki po 12-15 $ za sztukę. Część zajmuje miejsca przy basenie, gdzie też widoczność jest znakomita.
Jednak najwięcej osób rozkłada się po prostu na łóżkach na plaży.
My też tak robimy, ale przynosimy sobie z chatki własnoręcznie spreparowane napitki, mąż swoją ulubioną whisky kupioną w strefie wolnocłowej, a ja dżin z tonikiem.
Słońce opada bardzo szybko. Najładniejsze jest widowisko wówczas, gdy zachodzące słońce podświetla chmury. Gdy w pobliżu nie ma chmur, obraz jest jakiś taki płaski, niedorobiony. A często właśnie pod wieczór się tak rozpogadza, że chmurki zanikają.
Ludzie zauroczeni w ciszy chłoną ten cudowny spektakl. Z minuty na minutę sytuacja zmienia się, napływają inne chmury, a zniżające się słońce oświetla je pod innym kątem.
Dzięki, Bepi. Koniecznie tam jedź!!!!!!!
Tuż za Hiltonem jest Sofitel Le Imperial. Mnie się on najmniej podobał z wszystkich okolicznych hoteli. Chyba nawet nie mamy fotki budynku mieszkalnego - nic specjalnego, dłuuuugi, dwukondygnacyjny, bez wyrazu i jakby czegoś było mu brak....
Owszem, ładny budynek lobby, restauracje i baseny.
Plaża i ogród też mnie nie powaliły.
A oto kilka fotek:
Mariola
Kolka, bo to była ich zima!!!! W pełni lata jest cieplejsza, choć nie tak ciepła jak na Seszelkach czy Malediwach, bo to znacznie dalej od równika.
Mariola
Za Sofitelem jest resort Maradiva. Mam mieszane odczucia dotyczące go. Bardzo ładne kameralne wille rozrzucone w dużym, ale wyglądającym na zapuszczony ogrodzie. Jest ich w sumie 65, większość z własnymi basenikami, oprócz tego duży wspólny. Ładna restauracja i lobby.
Na plaży jakoś mało osób, tak jakby wyludnione, brak życia.
Poznajemy młode małżeństwo z Holandii w podróży poślubnej. Okazuje się, że to bardzo luksusowy hotelik, z super wysokimi cenami. Może dlatego tak tu mało ludzi!
Ale podobno full wypas. Mają 160 metrową willę, z ogromną łazienką i do tego zewnętrzny prysznic i jacuzzi w małym osłoniętym przed wzrokiem innych - ogródku. Wieczorem zapalają im mnóstwo świec w całej willi, łazience i przy basenie. A może to tylko takie specjalne traktowanie nowożeńców?????
A oto parę fotek:
Mariola
No ja wiem, że zima, ale co ja poradzę, że taka ciepłolubna jestem i uwielbiam takie "zupy" jak mój mąż je określa
Ale widoki przepiękne
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Fakt, że ja też wolę cieplejszą, tak powyżej 25. Ale można się było przyzwyczaić, choć raczej nie siadywałam w wodzie pół dnia....
Mariola
Za Maradivą jest ostatni w tym ciągu - hotel Sands. Całkiem sympatyczny, kameralny, nie ma może dużego ogrodu, ale robi miłe wrażenie. Na plaży spory ruch, widać życie, coś się dzieje, a nie taka wymarła atmosfera jak w Maradivie.
Oto kilka fotek:
Mariola
Bepi, dużo zieleni - choć kwiatów podobno o tej porze mało, bo to zima, piękne widoki, góry, plaże i do tego wszystkiego bardzo, baaaardzo mało ludzi!!!!
Patrzę na te relacje z pięknej Tajlandii i strasznie mi się tam podoba, ale widzę wszędzie te tłumy, to odchodzi mi ochota.....
Mariola
Za tym hotelem kończy się długa piaszczysta plaża biegnąca aż z Flic en Flac, ma chyba z 6 km, więc dla lubiących spacery to idealne miejsce.
Na brzegu rosną gęste krzaki i drzewa, wśród nich wiedzie wąska wydeptana ścieżka. W normalnych azjatycko - afrykańskich okolicznościach miałabym trochę stracha wędrować tą zarośniętą zielskiem dróżką. Ale tu przecież nie ma jadowitych węży...
Chwilami scieżka zanika i trzeba iść po wielkich czarnych wulkanicznych kamieniach leżących w morzu.
Ale widoki są piękne na całą Zatokę Tamarin. W oddali wznosi się dumna skała La Morne.
Spotykamy po drodze rybaka, przed nami idzie jakaś szkolna wycieczka, a tak poza tym goście hotelowi nie zapuszczają się w takie dzikie ostępy.
Na końcu zatoki widać ujście rzeki do morza, dalej już nie da się iść.....
Wracając spotykamy na plaży sprzedawcę muszli. Na ramionach dźwiga umieszczone na bambusowym kiju dwa koszyki wypełnione muszlami. Oczywiście zachęca nas do zakupu takich pamiątek z Mau.
Te muszelki to w morzu nie wyglądają tak pięknie, całe porośnięte są glonami, jakimiś drobniejszymi muszelkami, mają ciemny osad. Dopiero trzeba je poddać obróbce, oczyszczeniu, żeby się tak ładnie prezentowały.
Ja i tak nie kupię, bo nie można ich wwozić do Unii oficjalnie. A poza tym, jakby turyści nagminnie je kupowali, to jeszcze więcej tych stworzeń by zabijano. Tym bardziej, że widzę wśród tych muszli także po ślimakach tygrysich, będacych na liście gatunków, którym grozi wyginięcie....Chociaż z drugiej strony, może sprzedawanie ich to jedyna możliwość utrzymania rodziny?
Mariola
Wracamy do naszego hoteliku tuż przed zachodem.
Każdego wieczoru, gdy tylko jesteśmy w swoim hotelu, uczestniczymy w fascynującym widowisku.
Ten show nazywa się: Zachód Słońca. Mamy wielkie szczęście, że wybraliśmy hotel na zachodnim wybrzeżu i mamy widok prosto w tym kierunku.
Widzę, że nie tylko ja jestem fanatyczką takich widoczków. Już koło 5.30 po południu ludzie zasiadają w barze plażowym - piją sobie smakowite i pięknie wyglądające drinki po 12-15 $ za sztukę. Część zajmuje miejsca przy basenie, gdzie też widoczność jest znakomita.
Jednak najwięcej osób rozkłada się po prostu na łóżkach na plaży.
My też tak robimy, ale przynosimy sobie z chatki własnoręcznie spreparowane napitki, mąż swoją ulubioną whisky kupioną w strefie wolnocłowej, a ja dżin z tonikiem.
Słońce opada bardzo szybko. Najładniejsze jest widowisko wówczas, gdy zachodzące słońce podświetla chmury. Gdy w pobliżu nie ma chmur, obraz jest jakiś taki płaski, niedorobiony. A często właśnie pod wieczór się tak rozpogadza, że chmurki zanikają.
Ludzie zauroczeni w ciszy chłoną ten cudowny spektakl. Z minuty na minutę sytuacja zmienia się, napływają inne chmury, a zniżające się słońce oświetla je pod innym kątem.
Cała gama kolorów: złocisto - różowo - pomarańczowo - czerwono - fioletowych.
Istna bajka!!!
Mariola