--------------------

____________________

 

 

 



24.01-14.02.2014 Tajlandia i mały skok na Kambodżę - czyli co, gdzie i za ile.

109 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013

29.01

Tego dnia mieliśmy bardzo wczesną pobudkę, wstaliśmy o 3:30. Czekała nas długa droga do Kambodży. Chcieliśmy ją pokonać po taniości, więc wybraliśmy najgorszą opcję, czyli pociąg + bus. Pociąg odjeżdża o 5:55 z dworca Hua Lamphong w Bangkoku i zatrzymuje się w miejscowości Aranyaprathet oddalonej o kilka km od granicy Kambodżańskiej. Nie bardzo wiedzieliśmy ile może nam zająć dojazd taksówką z hotelu do dworca, bo to godziny nocne, a wtedy jest dużo blokad. Z hotelu wyszliśmy o 4:00, na szczęście nie było problemu z taksówką o tej porze i na dworzec pojechaliśmy chyba za 200THB. Podróż trwała krótko, więc na dworcu musieliśmy długo czekać. Kupiliśmy bilety za śmieszne 48THB od osoby (trasa ma 255km) i czekaliśmy.... Wiedziałam, że jest to pociąg dla lokalesów i turystów będzie tam jak na lekarstwo o ile w ogóle i nie myliłam się. Pociąg 3 klasy, twarde siedzenia, o klimie można pomarzyć, średnio czysto - folklor w każdym calu. Podróż była bardzo bardzo bardzo długa... Jechaliśmy jakieś 6,5h, pociąg jechał jakieś 50km/h i w dodatku co chwilę zatrzymywał się na jakiejś stacji. Ale nie było źle, wiatraki i otwarte okna dawały radę, ludzie w pociągu bardzo mili, było kilku turystów. Co mnie też zaskoczyło - nie czułam smrodu od ludzi. Wiem jak to zabrzmiało, ale jak się u nas wsiądzie do busa czy tramwaju, to czasem ciężko wytrzymać, bo albo wali potem, albo czuć, że się ktoś miesiąc nie mył. Tam mimo temperatur tego nie było, nawet u ludzi starszych. Po wyjściu z pociągu potrzebowaliśmy transportu do granicy, oczywiście tuk-tukowiec sam nas złapał i za 100THB zabrał nas do granicy tajsko-kambodżańskiej. Ta granica obrosła legendą, ile ja się naczytałam jak na każdym kroku próbują oszukać, jakie kolejki i ile sobie trzeba nerwów napsuć. I fakt - kolejki okropne. Mieliśmy kupione e-wizy, więc myślałam, że pójdzie szybciej, ale niestety, dotyczyły nas dokładnie te same formalności, co osoby które te wizy dopiero kupowały. Więc nie było sensu sobie głowy tą wizą zawracać i płacić dodatkowo 16$ opłaty manipulacyjnej i za płatność kartą. Jakoś się przeprawiliśmy, chociaż ze 2h to trwało. Po załatwieniu formalności złapał nas naganiacz, który kierował dalszymi transferami. Pojechaliśmy bezpłatnym busem na postój busów i taksówek, stamtąd mieliśmy się dostać do Siem Reap. Oczywiście tam to już pełen biznes. Naganiacz wprost wołał "tip, tip, tip for me" 1$ od osoby. Poza tym namawiali nas na wymianę dolarów na lokalną walutę w kantorze, na szczęście wiedzieliśmy żeby absolutnie tego nie robić, bo w Kambodży płaci się dolarami, a wymiana jest bardzo niekorzystna. Wsiedliśmy w vana i ruszyliśmy w drogę do Siem Reap (za 10$/os.), oboje już mieliśmy dość... Jechaliśmy jakieś 2,5h. Podczas drogi obserwowaliśmy biedę za oknem, to niby sąsiedni kraj, ale tam już było widać tą biedę. Van zawiózł nas na jakiś tam postój busów, więc konieczny był jeszcze transfer do hotelu... Ale my jeszcze w Polsce mieliśmy nagranego Soktheena, który miał nas odebrać z tego postoju i obwozić przez 2 dni po Angkorze. Jak zostało ustalone, tak było. Soktheen zawiózł nas do hotelu Motherhome Guesthouse gdzie mieliśmy pokój za 23$ ze śniadaniem, balkonem i lodówką. Niestety w hotelu nie mieli dla nas pokoju z podwójnym łóżkiem, więc zaproponowali nam przeniesienie do siostrzanego hotelu Motherhome Boutique, który ponoć miał być lepszy i z basenem. Więc ok. Hotel był w porządku, kameralny, na uboczu, pokój też ok, chociaż chyba nie był długo używany, bo strasznie waliło stęchlizną przez pierwszy dzień. Wanna w łazience była tragiczna, albo niemyta wcale, albo tak zaleziona, ja nie wiem, ale powiedziałam, że ja się tam nie wykąpię. Ale nie to było najgorsze... Najgorsi byli nasi nocni sąsiedzi....

Ogólnie jeśli chodzi o podróż to była straszna..
Męcząca i długaaaaaa.... Zajęła nam cały dzień. Nas kosztowała niecałe 100zł za dwie osoby. Jeśli kogoś stać to z całego serca polecam samolot za jakieś 400zł za dwie osoby w jedną stronę.

Aha - z Soktheneem jeszcze w Polsce ustaliliśmy cenę 50$ za 2 dni, łącznie z odbiorem nas i dowozem do hotelu, wschodem słońca nad Angkorem, wieczornym wyjazdem do knajpy z pokazem tradycyjnego tańca kambodżańskiego i świątynią Banteai Srey, która jest kawał drogi od głównego kompleksu.

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013
30.01

Od razu zaznaczam, że nie prowadziłam notatek, która świątynia jest która, ze zdjęć jestem w stanie rozpoznać zaledwie kilka z nich. Łącznie zwiedziliśmy ich kilkanaście.

Tego dnia startowaliśmy o 8:00, Soktheen czekał na nas przed hotelem. Najpierw zwiedzaliśmy kompleks Angkor Thom.

Poza tym widzieliśmy też Tarasy Słoni, Tarasy Trędowatego Króla i inne świątynie...

Spotkaliśmy też ulicznych malarzy, tworzą prawdziwe dzieła sztuki.

Tego dnia byliśmy też w słynnej Ta Phrom, niestety ludzi było tyle, że nie dało się zrobić normalnego zdjęcia, ale bez obaw, jeszcze tam wrócimy.

Popołudniu dojeżdżamy do Angkor Wat.

Prosimy Soktheena aby zabrał nas na pokaz tańca apsar. Występ baletu kambodżańskiego w Angkorze jest bardzo drogi, ponad 30$ za bilet od osoby, to za dużo dla nas. Proponuje nam zatem występ w jednej z restauracji, gdzie za 12$ mamy kolację ze szwedzkim stołem przy której możemy oglądać występy - to nas satysfakcjonuje.

Wróciliśmy do hotelu by się odświeżyć i wieczorem ponownie spotkaliśmy się z Soktheenem. Zawiózł nas do ogromnego lokalu, gdzie odbywały się te pokazy, scenografia nawiązywała do Bayonu. Pokaz trwał około godziny i były to różne historie opowiedziane tańcem i muzyką, bardzo nam się podobało.

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013

31.01

Tego dnia byliśmy umówieni na 5:30 z Soktheenem, bo mieliśmy jechać na wschód słońca. Soktheen powiedział nam co i jak, gdzie mamy iść i z którego miejsca najlepsze zdjęcia robić. Ludzi było jak mrówek, tysiące... Ale było warto tak wcześnie wstać... widowisko było niesamowite. Spędziliśmy tam dobrą godzinę i niezwykłe było to, że niebo z każda minutą miało inny kolor, od ciemnego granatu, przez fiolet, róż, pomarańcz... Naprawdę niesamowite przeżycie.

Dodam tylko, że tam aż roiło się od naganiaczy, którzy koniecznie chcieli nam sprzedać kawę, herbatę, śniadanie. Aż byłam wściekła, taka chwila, a oni dupę zawracają śniadaniem.

Po obejrzeniu wschodu słońca mieliśmy wrócić do Ta Prohm, był to pomysł Sokhteena, rano nie ma tam jeszcze tylu ludzi. I faktycznie pomysł trafiony, wreszcie udało nam się zrobić jakieś zdjęcia.

Sama świątynia robi ogromne wrażenie, człowiek się czuje taki malutki jak widzi tą niesamowitą przewagę natury nad ludzką ręką.

Potem zwiedzaliśmy jeszcze kilka innych świątyń, miedzy innymi piękną Banteay Srei.

Tego dnia jesteśmy już tak zmęczeni, że kończymy wcześnie, bo koło 13:00. Prosimy Soktheena, żeby zawiózł nas do jakiejś agencji gdzie moglibyśmy kupić bilety na autobus go granicy. Za 9$ od osoby zdobywamy bilety na autobus o 6:00. Z tego co czytałam chyba u Peg to najlepiej brać jak najwcześniejszy jeśli chce się zdążyć na pociąg, który ze stacji w Aranyaprathet odjeżdża o 13:55.

Tego dnia poleżeliśmy troszkę przy basenie hotelowym.

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013
01.02

Tego dnia wracamy do Bangkoku. Van miał czekać na nas pod hotelem o 6:00, niestety minęła 6:30, a jego nie widać. Obsługa w naszym hotelu była na tyle miła, że zadzwonili do agencji, ponoć kierowca już jechał po nas. Ale po kilkunastu minutach jego dalej nie było... Recepcjonista wykonał kolejny telefon i przekazał nam, że mamy wyjść do głównej drogi i tam na nas czekają. No ok, już trudno. Wyszliśmy, a tam dalej nikogo... Ja już mocno wkurzona miałam dzwonić do tej agencji kiedy podszedł do nas jakiś chłopak i okazało się, że to z nim jedziemy. Droga do granicy jak i wcześniej - męcząca. Te vany są ciasne i niewygodne. Formalności na granicy teraz poszły zdecydowanie szybciej. Wzięliśmy tuk-tuka do stacji kolejowej. Byliśmy dużo dużo za wcześnie, w sumie na pociąg czekaliśmy jakieś 4h (my jechaliśmy vanem o 6:00, następny był autobus o 8:00, możliwe, że autobus jedzie wolniej, więc możliwe, że to była jednak słuszna decyzja). Droga powrotna była okropna. Jechaliśmy popołudniu, kiedy już było gorąco, wszystkie okna były pootwierane, w pociągu kurzyło się niemiłosiernie. Do tego stopnia, że zasnęłam z głową przy oknie i okularami na nosie, jak się obudziłam i zdjęłam okulary to mąż wybuchnął śmiechem, bo miałam całą buzię czarną, tylko miejsce po okularach białe. W życiu nie byłam tak brudna!!!
Do Bangkoku wróciliśmy późnym wieczorem. Mieliśmy zarezerwowany hotel Phurahong Homestay przy lotnisku Don Muang, bo następnego dnia rano mieliśmy lot do Krabi. Musieliśmy wziąć taxi, do hotelu był kawałek, w dodatku ja nie miałam potwierdzenia rezerwacji, gdzieś zginęło, albo zapomniałam zabrać, nie mieliśmy adresu hotelu. Będąc w pociągu pisaliśmy do kolegi, żeby podał nam adres hotelu. Taksówkarz nie chciał jechać za mniej niż 500THB. Mnie już było wszystko jedno, taka byłam brudna i zmęczona, że marzyłam tylko o jednym. Do hotelu jechaliśmy prawie godzinę, taksówkarz nie wiedział gdzie to jest, kilka razy stawaliśmy i pytaliśmy, ale w końcu dotarliśmy.  Właściciele guesthousu zamówili nam też taxi na następny dzień, bo przecież musieliśmy się jakoś dostać na lotnisko i dogadali cenę 150THB.

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013
02.02

Tego dnia również musimy wstać przed świtem (co to dla nas, normalka już, pffffff), bo o 7:30 mamy lot do Krabi. Wstajemy o 5:00, na 5:30 mamy śniadanko i o 5:45 jest po nas kierowca, który za 150THB zawozi nas na lotnisko Don Mueang.
Do Krabi lecieliśmy liniami Air Asia, które szczerze polecam, lot o czasie, szybko, sprawnie, bezproblemowo. Lotnisko w Krabi jest malutkie, po odbiorze bagażu musimy zorganizować sobie transport do Ao Nang, gdzie będziemy spędzać najbliższy tydzień. Mieliśmy do wyboru taxi za 600THB lub shuttle bus za 300THB, wybraliśmy tańszą opcję. Jechaliśmy długo, bo bus rozwoził po kolei wszystkich do ich hoteli. My zatrzymaliśmy się w hotelu Ascot, który również polecam. Za jakieś 1300THB mieliśmy bardzo przyjemny pokój na ostatnim piętrze, dzięki czemu z okna mieliśmy widok na morze. Hotel jest oddalony od plaży jakieś 1,5km, pokój był bardzo duży, mieliśmy balkon, lodówkę i klimę. Śniadanie w hotelu kosztowało 150THB od osoby, ale ceny na mieście były podobne, więc jedliśmy też poza hotelem. Do hotelu dotarliśmy koło 11:00, niestety zakwaterowanie było od 14:00 i musieliśmy czekać. Zostawiliśmy zatem bagaże i poszliśmy na miasto, najpierw coś zjeść, a potem na plażę. Wtedy pierwszy raz poczuliśmy, że jesteśmy na wakacjach, morze, plaża, bryza. Do tej pory to był maraton.

Plaża w Ao Nang niestety nie ma pięknego piasku, w większości wygląda tak:

Jest cała w pokruszonych muszelkach. Podczas przypływu morze wyrzuca mnóstwo malutkich i większych muszli, ludzie po nich deptają i tak właśnie wygląda plaża. Niestety, choć widoki piękne, to sama plaża nie zachwyca, jest brudna, dużo śmieci i różnych dziwactw wyrzucanych przez morze, jest to plaża publiczna, więc nikt jej tak na dobrą sprawę nie sprząta. Woda tam też do najczystszych nie należy, a na plaży czuć odór moczu:/ Podejrzewam, że od wody:/
Ao Nang od początku traktowaliśmy jako bazę wypadową na różne wycieczki jednodniowe. W miasteczku roi się od agencji turystycznych, jednak my wycieczki mieliśmy dogadane już w Polsce z p. Leszkiem. Kontaktowałam się z nim mailowo i wyszło, że on ma najtaniej te wycieczki, a poza tym lepiej się dogadać z Polakiem niż z Tajem zawsze. Skontaktowaliśmy się z nim będąc już w Ao Nang i zaproponował nam na następny dzień Similiany. No nic - ruszamy z grubej rury. Ale o tym będzie "jutro".
Posiedzieliśmy troszkę na plaży, ale było samo południe, my w nieodpowiednich ciuchach, więc nie dało się tam długo wytrzymać. Z opisów innych osób wiedziałam, że gdzieś przy plaży Ao Nang znajduje się tzw. ścieżka małp, miejsce gdzie można spotkać mnóstwo małp, karmić je i bawić się z nimi, tak więc wyruszyliśmy na poszukiwanie ścieżki małp. Znajduje się ona na samym końcu plaży w kierunki Railay, tuż przy morzu i jest prawdziwą atrakcją wśród turystów.

Małpki są przezabawne, a przede wszystkim oswojone z ludźmi, dostają od nich jedzenie, więc nie boją się wcale. Porobiliśmy trochę fotek i nagle jedna z nich skoczyła na mojego męża. Wylukała mu w bocznej kieszeni plecaka chusteczki higieniczne, pewnie myślała, że to coś do jedzenia, tak się kręciła wokół nich, tak zachodziła, aż w końcu sus do kieszeni i długa na drzewo, tyle ją widzieliśmy. Dobrze, że to były tylko chusteczki...

Małpka z Changiem:)

Przed 14:00 wróciliśmy do hotelu, odświeżyliśmy się po podróży i wybraliśmy się na na plażę. Po drodze zatrzymaliśmy się w knajpie u Dean'a, na piwku, gdzie potem będziemy jedli najlepsze ryby ever i pili najlepsze drinki ever.

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

Żelek
Obrazek użytkownika Żelek
Offline
Ostatnio: 8 lat 6 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Wodospady piekne.....ale bym tam wrócia Yes 3 a wschód słonca-to dopiero spektakl

melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013
03.02

Tego dnia mieliśmy wycieczkę na Similiany.  Chciałam sobie zostawić najlepszy "kąsek" na koniec, ale Leszek polecił nam jechać, bo nie wiadomo, czy w kolejnych dniach będzie organizowana jeszcze ta wycieczka, poza tym ponoć mieliśmy jechać też z innymi Polakami, więc się nie zastanawialiśmy. Wycieczka kosztowała nas 2950THB od osoby. Startowaliśmy wcześnie, chyba o 6:00 z tego co pamiętam. Dojechaliśmy do przystani skąd mieliśmy płynąć speedboatem do celu naszej wycieczki. W porcie był też mały poczęstunek, odebraliśmy sprzęt do snoorkowania, a kto chciał mógł się zabezpieczyć tabletką przeciw chorobie morskiej. Do pierwszej wyspy płynęliśmy około 1h, to jeden z "majtków". Widać też pierwsze "kamole" na Similiankach.``

Pierwszym naszym przystankiem była wyspa  ze słynną Sail Rock:

Kiedy zeszliśmy na plażę nie mogłam uwierzyć, że woda może być tak krystaliczna, mieć tak niebieski kolor, a piasek może być tak drobny i tak biały jak mąka.

Dostaliśmy maski i rurki do snurków. Sądziłam, że nasza łódź będzie cały czas zacumowana przy brzegu, więc wzięliśmy te snurki z zamiarem późniejszego wrócenia po aparat, pójścia na punkt widokowy na Sail Rock i porobienia zdjęć. Niestety, kiedy wyszliśmy z wody po snurkach okazało się, że nasz statek zacumował zdecydowanie daleko od brzegu. Nie muszę Wam mówić jaka byłam wściekła, wręcz bym gryzła, że nie porobimy zdjęć z punktu widokowego.

W trakcie snurków zdążyliśmy sobie poprzecinać nieco paluchy na skałach, bo oczywiście mimo ostrzeżeń przewodnika, żeby pod żadnym pozorem ich nie dotykać, musieliśmy pomacać.

Tak więc z tej wyspy mamy tylko zdjęcia ze statku.

W drodze na kolejną wyspę był postój na snoorkowanie, ja byłam zła i wkurzona, że przez poprzednie snoorki nie mam zdjęć z tak pięknej wyspy, więc do wody nie wchodziłam. I nagle przewodnik zaczął do nas krzyczeć, że mamy żółwia! Zdążyłam mu cyknąć jedno kiepskie zdjęcie, gdzie widać w wodzie ciemną plamę.

Kolejnym przystankiem była wyspa na której mieliśmy mieć lunch. Nauczeni poprzednimi doświadczeniami olaliśmy snoorki i wzięliśmy aparat .

Plaża i woda niczym nie ustępowały tym z poprzedniej wyspy. Po lunchu postanowiliśmy przejść na drugą stronę wyspy, gdzie była większa plaża, a po drodze można było spotkać duże nietoperze. I faktycznie - w koronach drzew siedziały ogromne nietoperze i darły się w niebogłosy.

  Plaża po drugiej stronie wyspy wyglądała tak.

Nie wiem czy u Was też są takie kiepskie kolory... Może to wina ustawień monitora, bo u mnie w domu kolory są bardzo intensywne. Tam kolor wody i piasek są naprawdę niesamowite.
Teraz już wiem, że te zdjęcia w żaden sposób nie są "podkręcone", kolor wody naprawdę jest taki, że aż razi w oczy... Te widoki są warte każdych pieniędzy. Chciałoby się tam zostać na dłużej, szkoda, że tak krótko było...

Dodam jeszcze, że na łodzi jedliśmy najlepsze lody na świecie. Nigdy w życiu nie jadłam lepszych.

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

marinik
Obrazek użytkownika marinik
Offline
Ostatnio: 3 miesiące 3 tygodnie temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Jak milo powspominac. Po Twojej relacji nie zaluje, ze zdecydowalem sie na samolot do Siem Reap (starzeje sie chyba he he i robie sie wygodny).

melleczka pozdrowilas Soktheena i Poonsaka ode mnie?

melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013
04.02

Na ten dzień nie mieliśmy zaplanowanej żadnej wycieczki, chcieliśmy za to popłynąć na pobliską plażę Railay Beach, która znajduje się w bliskiej odległości od Ao Nang, ale dostać się można tam tylko łódką. Przy plaży kupuje się bilety na łódkę za 200THB od osoby w dwie strony. Na Railay płyniemy longtailem. Niestety po Similianach nieźle sobie spiekliśmy ramiona, więc leżeliśmy w cieniu. Nie braliśmy ze sobą aparatu (za co teraz siebie przeklinam), bo miał być to dzień lenistwa, a i tak trochę balastu mieliśmy (ręczniki, parasol, przekąski), również ubrania typowo plażowe (spodenki, JAPONKI, co będzie kluczowe w dalszej części opowieści).
Plaża na Railay jest ładniejsza niż w Ao Nang, otoczona skałami.
Na plaży wytrzymaliśmy jakąś godzinę, bo już nam się zaczęło nudzić. Wiedzieliśmy, że z plaży można dojść na punkt widokowy i na lagunę, droga jest ciężka i trzeba się trochę wspinać, ale stwierdziliśmy, że idziemy, bo co tu będziemy robić cały dzień... I tu się robi ciekawie... Doszliśmy do ścieżki prowadzącej na punkt widokowy i kiedy spojrzałam w górę to zwątpiłam... A my w japonkach... Powiedziałam "Nie ma mowy", ale w tamtym momencie przemknęła obok nas laska w japonkach i jak kózka na górę. To sobie myślę "Jak to, ona dała radę to ja też dam!", na ambicję mi weszła po prostu. Na górę szliśmy w ten sposób jakieś 15 minut, u góry była dżungla i kilka ścieżek, nie bardzo wiedzieliśmy którędy na punkt widokowy, więc troszkę błądziliśmy, ale w końcu dotarliśmy. Zaliczyliśmy viewpoint, więc przyszła kolej na lagunę... Znów szukaliśmy drogi, ale trafiliśmy na jakiegoś latynosa, który tam był już wcześniej i on nam wskazał drogę. Cóż... Okazało się, że droga na punkt widokowy to był prawdziwy pikuś w porównaniu z drogą na lagunę... Spojrzeliśmy w dół i ujrzeliśmy półkę skalną, a z niej puszczoną linę jakieś 5m w dół... Początek nie był najgorszy, potem było coraz ciekawiej, bo skały były coraz bardziej strome, nie było na czym oprzeć nóg i trzeba było się trzymać tylko tej liny... W pewnym momencie powiedziałam, że dalej nie idę, bo nie dam rady, ja nigdy silnych rąk nie miałam. Ale znów zobaczyłam jak laska koło mnie poszła w dół i mi weszła na ambicję. Ale jednak bez pomocy męża bym nie dała rady. To było takie miejsce gdzie autentycznie baliśmy się o swoje życie. Nie mam pojęcia co by było gdyby ktoś spadł, gdyby komuś coś się stało, w okolicy żadnej sensownej drogi, ani nawet dla helikoptera, zaledwie kilkoro ludzi (większość zawracała na początku drogi). Schodziliśmy tak po linach i skałach niecałą godzinę może, było bardzo ciężko, byliśmy cali brudni w czerwonej glinie, ale było warto... Bo laguna to najbardziej niezwykłe miejsce w jakim byliśmy... Kiedy tam doszliśmy postanowiliśmy się schłodzić w wodzie, co tez okazało się trudnością, bo dno było pełne ostrych jak brzytwa skał, łatwo było rozwalić sobie nogę. Przeszliśmy wodą na drugą stronę laguny i tam była spora jaskinia z jeziorkiem w środku, niestety nie mieliśmy latarki:/
Niezwykłe w tym miejscu było to, że było cicho... Taka aż przeszywająca cisza... Nic poza głosami kilku osób, które tam dotarły.
Naprawdę żałuję, że nie wzięliśmy aparatu, bo miejsce niesamowite.
Kiedy zeszliśmy do plaży ludzie się na nas dziwnie patrzyli, bo byliśmy cali brudni w czerwonej glinie, jak Indianie. Umyliśmy się w morzu, na plażowanie nie było już sił i było późno, więc wróciliśmy do Ao Nang.

    Do hotelu wróciliśmy przed wieczorem. Postanowiliśmy zobaczyć zachód słońca na plaży. Tak więc szybko się odświeżyliśmy, w drodze na plażę kupiliśmy sobie po dużym Changu.
Tak wygląda ulica główna Ao Nang tuż przed zachodem słońca:

Po dotarciu na plażę zasiedliśmy w dogodnym miejscu i takie widoki ukazywały się naszym oczom:

W Ao Nang wieczorem każda restauracja wystawie na ulicę swój stragan z owocami morza, wygląda to tak:

Ryby i owoce morza są ułożone w wanienkach wypełnionych lodem i stamtąd wędrują prosto na grilla

Tego wieczoru wybraliśmy się na kolację do knajpy u Dean'a, tak wyglądała nasza kolacja przed przyrządzeniem.

Tuńczyk był pyszny, jedna z najlepszych ryb jaką jedliśmy.

Oprócz tuńczyka jedliśmy najlepsze noodle z kurczakiem na świecie. I pyszne krewetki. Wszystko doskonale doprawione i świeże. Dałabym się teraz pokroić za to noodle... Dean (a właściwie jego syn) zaserwował mi najlepszą Pina Coladę na świecie. To był najlepszy drink jaki kiedykolwiek miałam w ustach... Pina Coladę piłam tam prawie codziennie i żadna nie była nawet w połowie tak pyszna jak ta u Dean'a...

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

melleczka
Obrazek użytkownika melleczka
Offline
Ostatnio: 10 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 10 wrz 2013
05.02

Tego dnia płyniemy na najpopularniejszą plażę Tajlandii - Maya Bay.
Wycieczkę zaczynamy koło 9:00, trafiliśmy na fajną, wesołą przewodniczkę (zresztą tam wszyscy tacy są). W drodze na wyspy Phi Phi zatrzymujemy się na Bamboo Island, ot taka sobie wysepka, ładny piaseczek, całkiem przyjemnie, ale dla nas szału nie ma, bo nic nie pobije wcześniejszych Similianów.
Następnie mamy postój na snoorki i karmienie rybek, po rzuceniu kawałka chleba do wody, nagle przypływają do nas tysiące ryb, aż się kotłują w walce o jedzonko.

Kolejnym celem jest upragniona Phi Phi Ley z Niebiańską Plażą. Robi niesamowite wrażenie. Piaseczek nie gorszy od tego na Similianach, woda równie krystaliczna. Większość zdjęć jest z nami, więc nie wklejam, każdy wie jak Phi Phi Ley wygląda:D

Na wyspie spędzamy ZA mało czasu, jak wszędzie zresztą... Oczywiście nie idzie zrobić zdjęcia bez tłumów, bo tłumu jest tyle, że jest wszędzie, ludzi jak mrówek...

Po zaliczeniu Maya Bay, płyniemy do laguny Phi Phi Ley, tak wyglądają skały po drodze:

A to już sama laguna:

Kolejnym naszym przystankiem była Phi Phi Don, ale zanim do niej dopłynęliśmy mogliśmy oglądać z łodzi Jaskinię Wikingów:

I plażę małp, która na nas nie zrobiła żadnego wrażenia, bo na naszej plaży w Ao Nang małp było więcej i bardziej sympatyczne.

Po zaliczeniu tych wszystkich atrakcji płyniemy na Phi Phi Don. Po lunchu pakujemy się znów na łódkę i zmierzamy do Ao Nang, ale po drodze mamy postój na snoorki.
Tym razem weszłam do wody i doznałam kolejnego niezwykłego doświadczenia... Mąż został na statku i zaczął rzucać rybkom jakąś bułkę, rzucał ją prosto na mnie, tak, że te ryby pływały wokół mnie, niesamowite uczucie, płynąć wśród tysięcy kolorowych rybek. One dosłownie uderzały mi o maskę. Aż w pewnym momencie się wystraszyłam, bo miałam wrażenie, że zaraz mnie zaczną jeść...

Tajlandia - Kambodża
24.01.2014 - 14.02.2014

Strony

Wyszukaj w trip4cheap