Wieczorem przychodzi nam ochota na dymka przy drinku Ruszamy więc w znane nam miejsce i tu spotyka nas zaskoczenie. Obsługa twierdzi, że nie mogą zaserwować nam sziszy. Idziemy więc w inne miejsca, w których przed wyjazdem na Koh Tao widzieliśmy fajki. Okazuje się, że nigdzie nie da rady zapalić. Podobno policja przeprowadziła jakąś akcję i zastraszyła sziszarzy. Na szczęscie między Khao San a Rambuttri udaje się nam znaleźć lokal prowadzony prawdopodobnie przez Hiszpana, który nie widzi problemu w rozpaleniu sziszki Jakby tego było mało to szisza była tańsza niż na Rambuttri (kosztowała 250 THB) i dodatkowo nasz gospodarz robił całkiem niezłe mojito
Super! Freedom beach wymiata! Czytałam Twoja relacje już na urlopie i naprawdę bardzo, ale to bardzo żałuję, ze nie zabraliśmy sprzętu do snurkowania. Pogodę mieliscie idealną! Zyczę Ci Wojtku następnych, rajskich podróży
Można nie zabrać paszportów czy ciuchów Ale nie wziąć masek i płetw? Nie wyobrażam sobie
Faktem jest, że na pogodę nie narzekaliśmy. Kilka razy padało ale wcale nie zepsuło nam to wyjazdu. I jeżeli nie wypali nic fajnego na zimę to za rok chętnie odwiedzimy Tajlandię ponownie. Oczywiście deszczową porą
Przed nami ostatni dzień w Tajlandii. Po śniadaniu idziemy do recepcji zobaczyć czy uda się przedłużyć dobę hotelową. Lot mamy o 1:35 więc dobrze by było wyruszyć z hotelu między 21:00 a 22:00. Jest też inne wyjście. Można wymeldować się w południe i zostawić bagaże w przechowalni. Ale przed podróżą chcielibyśmy jednak wziąć prysznic.
W recepcji okazuje się, że możliwe jest przedłużenie do 16:00 albo 18:00 (już nie pamiętam) i kosztuje 50% ceny doby. W końcu decydujemy się na wykupienie kolejnej pełnej doby. Przynajmniej będziemy mogli się przepluskać tuż przed wyjazdem.
Po załatwieniu formalności idziemy na miasto. Łazimy sobie bez jakiegoś konkretnego celu.
Mijamy jakiś zabytkowy fort.
Okazuje się, że fort leży na terenie parku Santichai Prakan.
Wieczorem przychodzi nam ochota na dymka przy drinku Ruszamy więc w znane nam miejsce i tu spotyka nas zaskoczenie. Obsługa twierdzi, że nie mogą zaserwować nam sziszy. Idziemy więc w inne miejsca, w których przed wyjazdem na Koh Tao widzieliśmy fajki. Okazuje się, że nigdzie nie da rady zapalić. Podobno policja przeprowadziła jakąś akcję i zastraszyła sziszarzy. Na szczęscie między Khao San a Rambuttri udaje się nam znaleźć lokal prowadzony prawdopodobnie przez Hiszpana, który nie widzi problemu w rozpaleniu sziszki Jakby tego było mało to szisza była tańsza niż na Rambuttri (kosztowała 250 THB) i dodatkowo nasz gospodarz robił całkiem niezłe mojito
Super! Freedom beach wymiata! Czytałam Twoja relacje już na urlopie i naprawdę bardzo, ale to bardzo żałuję, ze nie zabraliśmy sprzętu do snurkowania. Pogodę mieliscie idealną! Zyczę Ci Wojtku następnych, rajskich podróży
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Można nie zabrać paszportów czy ciuchów Ale nie wziąć masek i płetw? Nie wyobrażam sobie
Faktem jest, że na pogodę nie narzekaliśmy. Kilka razy padało ale wcale nie zepsuło nam to wyjazdu. I jeżeli nie wypali nic fajnego na zimę to za rok chętnie odwiedzimy Tajlandię ponownie. Oczywiście deszczową porą
No i czekam z niecierpliwością na Twoją relację
http://www.addicted-to-passion.com
Przed nami ostatni dzień w Tajlandii. Po śniadaniu idziemy do recepcji zobaczyć czy uda się przedłużyć dobę hotelową. Lot mamy o 1:35 więc dobrze by było wyruszyć z hotelu między 21:00 a 22:00. Jest też inne wyjście. Można wymeldować się w południe i zostawić bagaże w przechowalni. Ale przed podróżą chcielibyśmy jednak wziąć prysznic.
W recepcji okazuje się, że możliwe jest przedłużenie do 16:00 albo 18:00 (już nie pamiętam) i kosztuje 50% ceny doby. W końcu decydujemy się na wykupienie kolejnej pełnej doby. Przynajmniej będziemy mogli się przepluskać tuż przed wyjazdem.
Po załatwieniu formalności idziemy na miasto. Łazimy sobie bez jakiegoś konkretnego celu.
Mijamy jakiś zabytkowy fort.
Okazuje się, że fort leży na terenie parku Santichai Prakan.
Park jest położony tuż przy rzece Chao Phraya.
I przy kanale, wzdłóż którego lubimy spacerować.
Przy wyjściu z parku znajduje się parking rowerów miejskich.
Ale nie wszyscy w Bangkoku poruszają się rowerami
Idziemy dalej. Domek nad kanałem....
Pralnia miejska.
Wracamy nad kanał i spotykamy taką gadzinkę.
Ten jest już sporo większy od wczoraj spotkanego. Ale jeden ze stojących obok turystów wskazuje nam w kanale dużo większą sztukę.
Więc mijamy nasz ulubiony mini targ rybny i ruszamy w pogoń za waranem.
Nie mierzyłem go ale naprawdę robił wrażenie. Nie chciałbym spotkać go w wodzie
Ciężko było oderwać oko od gada ale zaschło nam w gardłach więc postanowiliśmy wróćić na Rambuttri na szejka.
Tu piliśmy najlepsze szejki