--------------------

____________________

 

 

 



Bali - dlaczego warto tam jechać ?

104 wpisów / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
puma
Obrazek użytkownika puma
Offline
Ostatnio: 8 lat 5 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku piękne zdjęcia i relacja.....tyle szczegółów i jak zwykle pięknie napisane Mail 1 ...... uwielbiam czytać.....  Good

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Karisss, Ayana jest pięknie położona na wysokim klifie. Jest parę dużych budynków, a reszta wille, niektóre z basenami. Na plażę zjeżdża się windą i właśnie w tej okolicy jest tenkameralny  basen w skałach, bo oprócz niego są inne, większe. Basen jest fantastyczny, z pięknym widokiem, ale wokół nie ma zbyt dużo miejsca. Tuż obok jest fajny barek na skałach. Duży teren i wspaniałe ogrody.

Wszystko pięknie, ale jest jedno ale.... i to podejrzewam, że dla Was młodych, lubiących się bawić DUŻE ALE. Hotel jest na zadupiu, nie ma (chyba?????) żadnej komunikacji i na każdy wyjazd trzebaby załatwiać taxi lub kierowcę z samochodem. No chyba, że hotel ma jakiś shuttle do Jimbaranu, tego nie wiem, bo tam nie mieszkałam.

A sam Jimbaran to też jest dziura, za wyjątkiem fantastycznych knajpek rybnych na plaży. Ale oprócz tego, to tam nie ma ani sklepów, ani życia nocnego, ani ładnej plaży.

Ayana - dobra na podróż poślubną, albo dla ludzi chcących się kompletnie wyciszyć, albo dla takich z kupą kasy, co to mogą gdzie chcą śmigać taxi.

Więc radzę Ci sprawdzić jak tam wygląda kwestia transportu do miejsc cywilizowanych????? A poza tym to super....

Mariola

karisss
Obrazek użytkownika karisss
Offline
Ostatnio: 4 lata 7 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

apisek :

Karisss, Ayana jest pięknie położona na wysokim klifie. Jest parę dużych budynków, a reszta wille, niektóre z basenami. Na plażę zjeżdża się windą i właśnie w tej okolicy jest tenkameralny  basen w skałach, bo oprócz niego są inne, większe. Basen jest fantastyczny, z pięknym widokiem, ale wokół nie ma zbyt dużo miejsca. Tuż obok jest fajny barek na skałach. Duży teren i wspaniałe ogrody.

Wszystko pięknie, ale jest jedno ale.... i to podejrzewam, że dla Was młodych, lubiących się bawić DUŻE ALE. Hotel jest na zadupiu, nie ma (chyba?????) żadnej komunikacji i na każdy wyjazd trzebaby załatwiać taxi lub kierowcę z samochodem. No chyba, że hotel ma jakiś shuttle do Jimbaranu, tego nie wiem, bo tam nie mieszkałam.

A sam Jimbaran to też jest dziura, za wyjątkiem fantastycznych knajpek rybnych na plaży. Ale oprócz tego, to tam nie ma ani sklepów, ani życia nocnego, ani ładnej plaży.

Ayana - dobra na podróż poślubną, albo dla ludzi chcących się kompletnie wyciszyć, albo dla takich z kupą kasy, co to mogą gdzie chcą śmigać taxi.

Więc radzę Ci sprawdzić jak tam wygląda kwestia transportu do miejsc cywilizowanych????? A poza tym to super....

apisku dziękuję za szczegółową odpowiedź. Nie "wgłębiałam: się jeszcze w temat,bo w najbliższych planach Bali nie mam, a po prostu ten basenik i położenie go zrobiły na mnie ogromne wrażenie ( ze zdjęć oczywiście). Tak czy siak nie byłoby mnie stac na więcej niż 2 noce tam Wink a na zadudpiu na wyciszenie 2 dni,dla mnie idealne Wink kiedyś pewnie wezmę go pod uwagę,jeśli zaplanuję Bali,bo w ogóle nie mam "szału" na luksusowe hotele(oczywiście podobają mi się,ale nigdy nie marzę o tym,aby się w nich znaleźć),ale ten to jest wyjątek Shok jest cudowny !

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Karsiss, mnie się bardziej podobał Four Seasons, też w tamtych rejonach, a tuż przy Jimbaranie. Był bardziej kameralny, bo w Ayanie to zbyt dużo ludzi ( a przede wszystkim dzieci wrzeszczących )się kręciło. Ale ten basenik i barek były super!

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Tym razem mamy zarezerwowany stolik w plażowej restauracji w Jimbaranie. Przybywamy na miejsce jeszcze przed zapadnięciem zmroku i jest jeszcze czas na mały spacer wzdłuż morza.

W plażowych restauracjach większość stolików jest już zajęta.. Turyści piją drinki, robią fotki, wszyscy wypatrują chwili, gdy słoneczna kula zacznie zanurzać się w oceanie.

Niby wokół nas są tysiące ludzi, ale nie ma hałasu, panuje jakaś uroczysta, dostojna atmosfera oczekiwania....


Przed naszymi oczami rozgrywa się niesamowity spektakl - niebo dotychczas błękitne, staje się purpurowe, słońce dotąd złociste - staje się czerwone, a białe obłoczki - przybierają barwy pomarańczowo - różowo - liliowe.. Całe to widowisko trwa zaledwie parę minut, gdyż już po chwili otacza nas czarna noc. Jedynie na wyjątkowo dziś spokojnej powierzchni morza pozostaje dłużej złocista poświata.

Na stolikach płoną świeczki, nad knajpkami unosi się dym z grillów. Idziemy do zadaszonej części restauracji by rzucić okiem na ryby i owoce morza proponowane na kolację. Homary, kalmary i kraby - znamy, ale ryb oprócz tuńczyka i dorady nie rozróżniamy, podobnie kilkunastu gatunków małż i ślimaków.

W poszukiwaniu toalety przypadkowo trafiam do kuchni. I tu doznaję szoku....
W niskim ciasnym pomieszczeniu,szarym od dymu, uwija się kilkunastu chłopców obsługujących grille. Jest duszno, gorąco, smrodliwie, żar bucha od nagrzanych grillów, skwierczy rybi przypalany tłuszcz. W kącie pomieszczenia leży sterta łupin orzechów kokosowych, które używane są tu do grillowania. Chyba nie ma tu żadnego SANEPIDU i nikt nie kontroluje w jakich warunkach ci ludzie pracują. Całe szczęście, że nie zajrzałam do pomieszczeń gdzie patroszy się ryby i owoce morza. To byłaby dopiero makabra, chyba nic bym nie mogła przełknąć...No, ale cóż, takie jest życie. Ci chłopcy są pewnie szczęśliwi, że mają pracę i zarabiają.

Kelner radzi nam, żebyśmy zamówili półmisek na dwie osoby z różnorodnymi grillowanymi stworzeniami morskimi. Tak też robimy.


I znowu długie oczekiwanie na jedzonko. Jestem już tak głodna, że w końcu nie wytrzymuję i kupuję sobie pyszną gorącą kukurydzę z przewoźnego wózka stojącego na samym brzegu morza.

W końcu dostajemy nasz półmich, (bo inaczej nie można tego nazwać) ledwo mieszczący się na stoliku.
Na liściach bananowca leżą dwie połówki ogromnego homara,są dwa kraby i sześć wielkich krewetek tygrysich, smażone pierścienie kalmarów,, parę muszli ze ślimaczkami i kilka kawałków różnych ryb. Wszystko to udekorowane sałatą i kolorowymi warzywami, do tego ryż i kilka gatunków sosów. Zjadłam rybkę i przybranie, całej reszty nie ruszyłam, pomimo mężowskich upierdliwych prób namawiania bym chociaż spróbowała....

Kolejny sympatyczny wieczór w Jimbaranie, zarówno ze względu na super atmosferę panującą w plażowej restauracji, jak i ucztę dla podniebienia – głównie dla męża.

Jeszcze tu wrócimy przed wyjazdem...

 

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Na wycieczki jeździmy co drugi dzień. W pozostałe dni - pełen relaks. Czas spędzany na trasie: plaża - basen - tereny okolicznych hoteli ( Laguna i Hyatt najczęściej , bo tam najładniej) - Bali Collection. Wieczorny drink w barze przy plaży, a potem, przed zaśnięciem - telewizja, o zgrozo!!!. Nigdy na wakacjach nie oglądamy TV, a tu niemal codzienny seansik.
Oczywiście, nie były to typowe programy nadawane przez stacje telewizyjne ( większość "krzaczkowe"), tylko program emitowany przez nasz hotel, reklamujący hotele sieci Starwood zlokalizowane w najpiękniejszych miejscach Azji Płd. - Wsch.
I to już stało się tradycją, że zawsze przed snem oglądaliśmy godzinny film ukazujący luksusowe hotele położone w różnych rajskich zakątkach. Ile jest jeszcze tych cudownych miejsc na świecie, gdzie chciało by się pojechać?????

Żeby tylko zdrowia, kasy i czasu starczyło.......

Dzisiaj jedziemy na wycieczkę w rejon najwyższej góry Gunung Agung, nadal czynnego wulkanu i siedziby najważniejszych balijskich bogów, zwiedzimy także Pura Besakih, czyli Matką Świątyń, największe miejsce kultu religijnego Balijczyków.

Jakoś względnie szybko udaje nam się tym razem przejechać przez Denpasar, a może już zdążyliśmy się przyzwyczaić do tych cholernych korków????
Po wyjeździe z miasta wszystko jest bardziej ciekawe i różnorodne. Mijamy pola uprawne i małe wioski z charakterystyczną "świątynną" zabudową, tarasy ryżowe, gaje palm kokosowych.
Dla mnie najpiękniejsze są tereny pagórkowate, pokryte tropikalną dżunglą, poprzecinane rwącymi rzekami, płynącymi w wąwozach.ach.

W końcu krajobraz zmienia się zupełnie. Bujna, intensywna zieleń, ustępuje miejsca niskim krzakom, trawom, porostom, pomiędzy którymi prześwitują gołe skały. Nic dziwnego, wkrótce będziemy w niewielkiej wiosce Kintamani, położonej na wysokości 1500 mnpm.

Już wcześniej zaobserwowaliśmy prawidłowość pogodową. Na wybrzeżu jest piękne słońce, a nad górami wiszą czarne chmurzyska. Widać to wyraźnie z naszej plaży, a ponadto doświadczyliśmy tego sami jeżdżąc na wycieczki w głąb wyspy. Czasem, wręcz baliśmy się, że zaraz złapie nas potężna ulewa, ale na szczęście kończyło się tylko mgłą lub zachmurzeniem.

Wjeżdżamy do Kintamani, znajdujemy miejsce na parkingu i wychodzimy z auta. Po raz pierwszy na Bali ogarnia mnie uczucie chłodu, spotęgowane dość silnie wiejącym wiatrem.
Widoki niesamowite, choć jak dla mnie - dla Bali nietypowe, raczej przypominające krajobrazy Szkocji lub Irlandii. Roślinność jest uboga, typowo górska. Na północy nad okolicą góruje wulkan Gunung Batur, który prawie cały czas jest aktywny. Ostatnia jego erupcja miała miejsce w 1994 roku. U jego podnóża w ogromnym kraterze leży sobie jezioro o tej samej nazwie - Batur, do którego spływają czarne jęzory zastygłej lawy. Na wschodzie - wśród mgieł - wznosi się majestatyczna sylwetka najwyższej góry Bali - Gunung Agung o wysokości ponad 3100 mnpm.
Niektórzy turyści wyruszają stąd na piesze wędrówki po górach. My jednak zamierzamy tylko trochę pospacerować, pooglądać okolicę i jechać dalej. Tym bardziej, że oblegają nas natrętni handlarze - widać panującą tu biedę. W okolicy pola nieurodzajne, do wybrzeża, gdzie łatwiej znaleźć pracę w usługach turystycznych daleko – nie pozostaje nic innego, tylko łupić tych, którzy tu przyjeżdżają....

Wzdłuż drogi zbudowano kilka restauracji, z ich tarasów roztaczają się piękne widoki na okoliczne góry i jezioro. Same restauracje nie są przytulne i stylowe, no i kawę tam mają raczej fatalną...może podrabiany luwak????
Chcemy jeszcze popatrzeć na najwyższy wulkan, ale jego stożek, jak na złość, cały spowity jest w chmurach..
Zjeżdżamy nieco niżej, pogoda poprawia się, po obu stronach drogi znów pojawiają się pola uprawne. Tym razem są to winnice porastające okoliczne wzgórza oraz sady owoców cytrusowych..Na poboczach stoją sprzedawcy oferujący duże worki pomarańczy i mandarynek.

I wreszcie możemy zobaczyć w pełnej krasie malowniczy stożek wulkanu Agung, który wynurzył się na moment z morza chmur.!!!! Na ten widok podniosłam wrzask, by Putu się zatrzymał, bo dotychczas nie mieliśmy okazji widzieć wierzchołka tej majestatycznej góry.

Mariola

Żelek
Obrazek użytkownika Żelek
Offline
Ostatnio: 8 lat 6 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku.....ale ten Wasz hotelik jest śliczny.....takie klimaty.Jak sie kiedys wybiore na Bali to ten bedzie na pierwszym miejscu Smile

katerina
Obrazek użytkownika katerina
Offline
Ostatnio: 8 lat 6 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

A mnie tak,jak karisss powala Ayana,nawet mi nie przeszkadza,ze lezy na odludziu.

Z pewnoscia sa jakies darmowe polaczenia z cywilizacja dla mieszkancow hotelu,bo cena hotelu przeciez wysoka Smile

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Kasia, nasz hotelik był fajny, ale mnie się bardziej podobał sąsiedni z tej samej sieci - Laguna. Mogliśmy korzystać z ich terenu, ale nie z restauracji i barów. W Lagunie był ogromny kompleks połączonych basenów i piękne ogrody.

Katerina i Karsisss - poczytałam o Ayanie na Tripadvisorze i w jednej recenzji ktoś napisał, że jadąc do Jimbaranu korzystali z taxi, ale do Nusa Dua jest shuttle, ale nie wiadomo jak często.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Dojeżdżamy do najpotężniejszego kompleksu świątyń balijskich Pura Besakih. Wierni nazywają ją Matką Świątyń - według nich tu właśnie mieszkają ich najważniejsi bogowie.

Ze zwiedzaniem tej świątyni mieliśmy pewien problem. Od razu, na pierwszym spotkaniu z naszym kierowcą, dałam mu moją wersję programu wycieczek. Oczywiście byliśmy elastyczni i otwarci na jego propozycje. Putu coś tam dodał, coś ujął, trochę zmienił kolejność. My w pełni zaakceptowaliśmy jego korekty. Z jednym wyjątkiem....
A ten wyjątek, to właśnie świątynia Besakih. Putu próbował nas delikatnie odwieść od zamiaru zwiedzenia jej, motywując, że tłumy ludzi, dużo do chodzenia w dół i do góry ( jeszcze na początku nie znał naszych możliwości ). Trochę mi to dziwnie wyglądało, bo ja się naczytałam jakie to ważne miejsce dla Balijczyków, jaki piękny kompleks świątynny, że nie można go pominąć zwiedzając wyspę.
Jednak wymogliśmy na nim przyjazd tutaj, ale jak się w końcu okazało -Putu miał rację.

Ale od początku....

Podjeżdżamy na duży parking. Putu daje nam praktyczne rady : gdy dopadnie nas tłum handlarzy lub pseudo przewodników, mamy grzecznie , ale zdecydowanie powiedzieć: nie, dziękujemy, nie wdawać się w dyskusję, a nawet nie nawiązywać kontaktu wzrokowego.
Wszystko to pięknie....., ale my nie potrafimy być asertywni, ani targować się zbytnio. Żal mi każdego wychudzonego psa, a co dopiero dzieciaczka o smutnych oczach, próbującego sprzedać komplet widokówek....


Widząc niepewną minę Putu, sama zaczynam mieć stracha.

W tylu miejscach masowo odwiedzanych przez turystów już byliśmy i nie było żadnych problemów - a wręcz przeciwnie, wszędzie spotykaliśmy się z życzliwością Balijczyków - a tu raptem miałoby być coś nie tak?????

W kasie wykupujemy bilety wstępu - 12 tys od osoby - i raptem oblega nas tłum kobiet chcących wypożyczyć sarongi. Dziękujemy - mamy swoje, z których korzystamy w czasie zwiedzania wszystkich świątyń.


Teraz pojawia się kilku przewodników. Twierdzą, że bez przewodnika nie będziemy mogli odwiedzić najciekawszych świątyń. Wiemy, że to nieprawda, ale dla świętego spokoju, żeby nas już inni nie nagabywali, bierzemy jednego z nich. Od razu ustalamy zapłatę i wyruszamy w kierunku zabudowań świątynnych.


Po drodze znowu propozycje podwiezienia nas motorkiem, bo niby czeka nas daleka droga. Ale tu już nie dajemy sobie wcisnąć kitu, poza tym broni nas nasz przewodnik. Przynajmniej taka z niego korzyść, bo w angielskim to on za biegły nie jest.


Jeszcze jedna przeszkoda - trzeba uiścić ofiarę, niby co łaska, ale pokazują nam księgę z wpisami różnych turystów, których dotacje wynoszą 300, 400 tysięcy rupii. Dajemy 100 tys, trochę oponują, coś tam między sobą gadają, gestykulują nerwowo, ale my już odchodzimy. To jest też charakterystyczne - jeszcze nigdzie do tej pory nie widziałam zdenerwowanego Balijczyka, a tu jacyś sami nerwowi się zgrupowali, dziwne....

Początkowo idziemy po względnie płaskim terenie, ale wkrótce będzie trudniej. Przed nami rozciąga się piękny widok, na pierwszym planie na zboczu wzgórza wśród zieleni wybudowano ogromny kompleks świątynny. Poszczególne budowle, takie jak: bramy rozszczepione, pagody, pawilony, rzeźby, schody znajdują się na różnych poziomach, jakby na wykutych w stoku góry tarasach. W tle widać zarysy chowającego się niestety co chwilę w chmurach - majestatycznego wulkanu Gunung Agung.

Najstarsze budowle powstały w 8 wieku, a następnie na przestrzeni kilku stuleci kompleks ulegał rozbudowie. W 1917 roku część świątyń ucierpiała w czasie trzęsienia ziemi. Natomiast potężna erupcja wulkanu w 1963 roku oszczędziła zarówno świątynię, jak i leżącą w pobliżu wioskę, choć wszędzie wokół widoczne są czarne strumienie zastygłej lawy.

Wspinamy się w górę stromymi schodami podziwiając wspaniałą architekturę mijanych świątyń rzeźby, kwiaty oraz piękną górską scenerię. Szczególnie zachwycają mnie trzy bogato rzeźbione bramy. Szkoda tylko, że tyle tu ludzi, zarówno turystów, jak i miejscowych, chcących tych pierwszych oskubać z pieniędzy.. Przykro mi to pisać, ale stale trzeba się od nich opędzać. A tak przyjemnie byłoby w spokoju podziwiać to mistyczne miejsce....
Wchodzimy na samą górę, skąd widok jest jeszcze ładniejszy. Choć z naszym przewodnikiem nie mamy zbyt dobrego kontaktu na pożegnanie jeszcze coś mu dorzucamy. Żal mi tej chudziny w dziurawych tenisówkach....

Putu z niecierpliwością krąży po parkingu, z ulgą nas wita. Faktycznie miał chłopak rację, gdy odradzał nam przyjazd w to miejsce. Świątynia robi duże wrażenie, ale panujące tu układy ( niektórzy twierdzą, że wręcz mafijne ) mogą odstraszać turystów. Może nie wszystkich, ale takich bardziej wrażliwych - jak my...

Myślę, że dla nas lepiej byłoby przyjechać w to miejsce ze zorganizowaną grupą z przewodnikiem, choć z reguły wolimy zwiedzać samodzielnie.

Mam pewne skojarzenie: tak jak w Uluwatu turystom naprzykrzały się hordy małp, biegające i patrzące co by tu zwędzić, tak w Besakih - handlarze, pseudo przewodnicy i nachalni tubylcy - psują atmosferę tego miejsca.

Mariola

Strony

Wyszukaj w trip4cheap