Momi - Przez chwile mieliśmy ochote kupić sobie jednorazowego grilaa i ta serdynki pociągnąć jak portugalczycy. z grilla, a nie patelni. No ale gdzie ? na balkonie ?
Zbawy z grillem czekaja nas na Fylypynach (od kasi mam juz info , że moja miejscówka jest cool i grilla posiada). Fajnie gdyby były sardynki
.
Świerszczu - ja się nie dziwie obsłudze aparthotelu. Sympatyczne dziewczę i do tego taka przylepka... Tylko czemu o świcie ? Kurczaki i kasza ? Porzuć ten plan . Nie idź tą drogą . Wioesz ile Omega-3 jest w rybkach ?
Jadąc kawałek dalej przewodnik sugeruje aby odwiedzić kapliczkę ku czci Nossa Senhora de Guadelupe, w której zwykł sie modlić Henryk Żeglarz.... No dobra. Tego dnia mamy nastrój na zaliczanie, więc bierzemy wszytko jak leci na klatę. Byle po drodze.
Kapliczka ładna ale teren ogrodzony i brama na kłódkę. Nie pomodlimy się zatem.
.
.
Chwile dalej skręcakmy w bok i przejeżdżamy przez jakąś lokalna wioskę o nieznanej nazwie. Zwracam tam uwage na skrzynki pocztowe. Wszystkie skrzyneczki (kilkanascie) zlokalizowane sa na głównym skrzyżowaniu na jednej kupie. Co by listonosz kilometrow nie trzepał niepotrzebnie.
Chwile później szukamy po krzakach megalitycznych kamoli, ktore tam podobno co kawałek leżą. W końcu odpuszczamy, stwierdzając słusznie , iż pewnie nam juz na serio odwaliło.
Jedziemy dalej . Przewodnik każe jechać do Bateria do Zavial czyli ruin 17-wiecznych umocnień tuz nad brzegiem. Ruiny jak ruiny. Nie bez powodu zostały nazwane w przewodniku ruinami bo to zwykłe ruiny były....
.
Obieramy kurs na Sagres i siłą rzeczy na przyladek Św. Wincentego.
Sagres mijamy. Średniej wielkości miasto, wystarczy.. Widze jakiś fort, zbyt duży, nie chce nam sie , następnie we wrzosowiskach zatrzymujemy się przy twierdzy Beliche (obeszliśmy) aby w końcu dojechac do latarni morskiej Cabo de Sao Vincente.
Jadąc dalej na pólnoc wybrzeżem Costa Vincentina można poczuć się jak w nieco innej Portugalii . Krajobrazowo chyba najbardziej podoba mi się własnie ten obszar. (oczywiście brak ta ślicznych plażyczek jak w Algarve). Droga bardzo ciekawa, ruch żaden. Ilość zabudowań wręcz nieistotna, wrzosowiska, im dalej tym więcej pagórków porośnietych sosnami.
Sosny rosną krzywo - to wpływ ciąglych wiatrów znad oceanu.
.
Jedziemy sobie tak spory kawałek i docieramy do miasteczka Carrapateira. Przejeżdżamy tylko przez nie dwukrotnie, troche żałuję , że nie zeksplorowaliśmy bo przypominało bardzo Vila do Bispo. Tez na pagórku, tez takie lokalne , swojskie klimaty.
Celem jest plaża dla surferów o nazwie Pontal. Świetna , superszeroka plaza, długie fale , sporo malutkich ludzików z deskami surfingowymi.
Tam zwróciłem po raz kolejny uwagę na Campery. Ileż to emerytów wyjeżdża pod koniec wakacji w tych swoich camperach i przemierza południe Europy. Spędzają tak kilka miesięcy grzejąc kości w różnych miejscach (Portugalia/Hiszpania ) i wracają do domu na wiosnę.
No i drugie spostrzeżenie. - Czas. Ja po prostu niektórym ludziom zazdroszczę czasu. Tylko tego czasu bez komórki przy uchu.....
.
Poniżej plaża Pontal kawałeczek za miasteczkiem Carrapateira (jakis środek Costa Vincentiny)
Też zwróciliśmy uwagę na te pochylone sosny. Piękne kształty mają, bardzo żałuję, że nie pstryknęłam fotek, bo wyglądały naprawdę uroczo. Piękny, słoneczny, bezwietrzny dzień, a te drzewka zastygłe w takiej pozycji, jakby właśnie były smagane potężnym wiatrem.
Podobne do Zakynthos ? Dzwigiem usunać kamole, wygładzic plażę, nawieźć wywrotkami białego piasku z Dominikany, wrak zawsze skądś się znajdzie ( jakiś armator podrzuci zamiast wyprowadzać na plaże Afryki), do tego 500 koszmarnych statków wycieczkowych na kotwicy, 3000 ludzi w kolejce i Zakynthos (zatoka wraku) jak malowane
W zasadzie na tej plaży skończylismy zapędzanie się tego dnia w obszar Costa Vincentiny. Potem były sardynki w knajpie i powrót po zachodzie słońca do Lagos .
Przy okazji- wieczorem świetnie wygląda mijane Vila do Bispo - całe oświetlone na wzgórzu. Jako kierowca sobie tylko spojrzałem
Malutko napisałem w temacie fortu w Sagres oraz twierdzy tuż przed przylądkiem Św Wincentego. A także latarni morskiej. To tylko dlatego , że ja ignorant jestem ale zapewniam , że one tam są. Jeśli ktoś ma ochote to zwiedzanie tego i owego zajmie mu sporo czasu tym samym czyniąc bardziej sensownwnym ta jednodniową wycieczkę.
.
Teoretycznie wracamy do Lagos ale praktycznie nie ma juz sensu, więc pojedziemy dalej Costa Vincentiną.
Ostatniego dnia , około 9 rano, po śniadanku opuszczamy nasz aparthotel. Celem jest dojechanie tego dnia do Aveiro, po drodze zahaczenie o Coimbrę oraz na Leitao (czyli pieczone prosiaczki). Ponieważ jest niedziela to szybko zmienilismy plan. Do Coimbry wyskoczymy w poniedziałek z Aveiro (blisko). W niedzielę bowiem wszystkie studentki śpia zmęczone, a nam zależy je zobaczyć w pełnej krasie.
.
Z Lagos do Aveiro mamy dwie możliwości:
1-- wrócić się do okolic Albfeiry i autostradą jak po sznurku pociągnąć jakieś 5,5 - 6 godzin jazdy. (łącznie z dojazdem do Albufeiry)
2-- nigdzie nie wracać tylko pojechać lokalnymi drogami Costa Vincentiny (oczywiście dłużej ale nie tak smutno i monotonnie).
.
Wybieramy opcję drugą zmieszaną z pierwszą. To znaczy zamiarem jest jechać tak długo Costa Vincentiną (i to tak ustawiając GPS by trzymać się absolutnie jak najbliżej oceanu) jak się da i pozwoli przewidywany czas dotarcia do celu (do Aveiro chcemy na wieczór). Po drodze zatrzymamy się w kilku miejscach, obejrzymy trochę plaż, klifów i miasteczek. Jak już czasu zrobi się mało, to przed Lizboną wpadniemy w autostradę.
Jak rzekli tak zrobili.
.
A zatem nie cofając się już do lagos, jesteśmy na wysokości plazy Pontal i jedziemy na północ.
Po drodze mijamy ładne miasteczko Aljezur. Jakby odbic od niego z 6-7 kilometrów na wybrzeże dojedziemy do zapewne fajnej plaży ale mamy w planie inna kawałek wyżej, a na odbijanie wszędzie nie wystarczy dnia.
Marscha polecała miejscowość Odeceixe - jest spory kawałek wyżej , a od głównej ale jednak lokalnej i bardzo fajnej, pustej drogi trzeba zjechać około 5 kilometrów wzdłuż rzeki.
Bardzo polecam zajrzeć do tej miejscowosci. Nie dość że fajnie sie tam jedzie przez wioski, mozna popatrzeć jak miejscowi brodząc w rzece u ujścia wyławiają muszle (chyba naniesione pzez przypływ czy jak ? )to na końcu naprawdę ładny widok nas czeka.
Plaża szeroka niesamowicie, na jej końcu przed klifami znajduje się ujście bardzo płytkiej rzeczki, malutka miejscowość złożona z kilkunastu zabudowań. Zapewne w sezonie jest tam kilka knajp ale teraz wszystkie są zamknięte. Ludzi jak na lekarstwo. Tylko psy nas witają.
.
Plaża Odeceixe
.
.
.
.
Jedziemy dalej w górę.
O ile takie miejscowości jak Aljezur i Odexeice jeszcze są zaznaczone na ogólnej mapie Google, tak następna to totalnie senna wiocha. Jedziemy tam co chwilę przestawiając GPS-a by trzymał się najbliżej wody. (na mapie Google w necie żeby zobaczyć jakieś drogi na tym obszarze trzeba 3-krotnie przybliżyć obraz. Ale jednak one tam są. Costa Vincentina to na mapie obszar parku narodowego zaznaczony na zielono. Ot jedna droga, trzy miejscowości i dużo zielonego. Las kurna i same wrzosowiska czy co ???
Nic z tych rzeczy. Jest sporo malutkich miesjcowości, jest też sporo dróg (jak najbardziej asfaltowych - nie szutrowych),również całkiem pustych ale całkowicie lokalnych.
.
Naszedł nas kaprys pojechać sobie do małego miasteczka Zambujera do Mar. Nawigacja pokazywała tam jakies praje czyli plaże.
Po dojechaniu na miejsce zobaczyliśmy miasteczko około 50 domów , jednej czynnej cukierni, przed którą siedziało 20 dziadków na kawie. Niestety nie udało się dojść do plaży, wzdłuż całego miasteczka budowali promenadę i ogrodzili dojścia płotem. Nie kopiemy sie z koniem. Trudno, jedziemy dalej wzdłuż brzegu.
Zaledwie 3 kilometry za miasteczkiem zatrzymujemy się przy drodze. Co 100 metrów odchodzą z niej ściezki do punktów widokowych na okoliczne klify. Powiedzmy , że jest tam takich ścieżek 10 na przestrzeni około 2 kilometrów. Większość zbudowanych z deseczek jako pomościk , kilka to tradycyjne wydeptane ściezki.
Tabliczkli ostrzegają przed wężami, bo teren to wrzosowisko. Idziemy scieżką . Węża o mało nie kopnęliśmy, zdażył uskoczyć na bok.......
.
Klify są zajebiaszcze.
Taaaaak wysoko Nie podchodźcie za blisko krawędzi. Ta odchłań wciąga. Niby nie zamierzasz nigdzie skakać ale ocean sam wciąga. We łbie się kręci, można zapomnieć, że człowiek jednak nie jest nielotem i sobie jak Ikar nie polata. Może szybciej jest rybą ale na pewno nie ptakiem. Potem piszą , że samobójca skoczył. Gó....o prawda. Podszedł za blisko i go wciągnęło.
.
.
.
.
.
Oparliśmy się pokusom lotów nad wybrzeżem i jedziemy dalej.
Żona wyczytała w międzyczasie, iż po drodze będziemy mijać kolejną ładną aczkolwiek większą miejscowość , do której trzeba minimalnie odbić.
Położona nad rzeką Rio Mira u samego jej ujścia miejscowość Vila Nova de Milfontes.
Już sama nazwa brzmi jak milion dolarów, nie możemy sobie odmówić choć krótkiej kurtuazyjnej wizyty w tym mieście.
Warto było zajechćc , chociaż byliśmy tam niezbyt długo. Miasteczko wije się po pólnocnej stronie rzeki aż do jej ujścia , dotykając plaży od strony oceanu. Ma zarówno plażyczkę przy rzece jak i nad oceanem. Po drugiej stronie rzeki widać znacznie większe obszary plaż , także oceanicznych. Tam rozłozyły się dziesiątki kamperów i emeryci na swoich supel-hipel-emelytulach grzeją w słońcu stare kości , co pewien czas mocząc je w oceanie i nie przejmując się opłatami za parkowanie w miasteczku po drugiej stronie rzeki.
Powiem skrótowo -fajne miejsce. Pisałem już , że Costa Vincentina bardzo mi się podobała.
Musicie wierzyć na słowo, bo zdjęcie w zasadzie tylko jedno i do tego w kierunku na rzekę (ocean i piaszczysta delta rzeki za plecami)
Villa Nova de Milfontes
.
.
Jakiś pomnik. Nie chciało mi się przeczytać z jakiej okazji bo zwiedzam nieświadomie (ale coś mu naskrobali na biodrze. )
Momi - Przez chwile mieliśmy ochote kupić sobie jednorazowego grilaa i ta serdynki pociągnąć jak portugalczycy. z grilla, a nie patelni. No ale gdzie ? na balkonie ?
Zbawy z grillem czekaja nas na Fylypynach (od kasi mam juz info , że moja miejscówka jest cool i grilla posiada). Fajnie gdyby były sardynki
.
Świerszczu - ja się nie dziwie obsłudze aparthotelu. Sympatyczne dziewczę i do tego taka przylepka... Tylko czemu o świcie ? Kurczaki i kasza ? Porzuć ten plan . Nie idź tą drogą . Wioesz ile Omega-3 jest w rybkach ?
.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Na czym to skończyłem ....
Aha. Wyjezdżamy z Vila do Bispo.
Jadąc kawałek dalej przewodnik sugeruje aby odwiedzić kapliczkę ku czci Nossa Senhora de Guadelupe, w której zwykł sie modlić Henryk Żeglarz.... No dobra. Tego dnia mamy nastrój na zaliczanie, więc bierzemy wszytko jak leci na klatę. Byle po drodze.
Kapliczka ładna ale teren ogrodzony i brama na kłódkę. Nie pomodlimy się zatem.
.
.
Chwile dalej skręcakmy w bok i przejeżdżamy przez jakąś lokalna wioskę o nieznanej nazwie. Zwracam tam uwage na skrzynki pocztowe. Wszystkie skrzyneczki (kilkanascie) zlokalizowane sa na głównym skrzyżowaniu na jednej kupie. Co by listonosz kilometrow nie trzepał niepotrzebnie.
Chwile później szukamy po krzakach megalitycznych kamoli, ktore tam podobno co kawałek leżą. W końcu odpuszczamy, stwierdzając słusznie , iż pewnie nam juz na serio odwaliło.
Jedziemy dalej . Przewodnik każe jechać do Bateria do Zavial czyli ruin 17-wiecznych umocnień tuz nad brzegiem. Ruiny jak ruiny. Nie bez powodu zostały nazwane w przewodniku ruinami bo to zwykłe ruiny były....
.
Obieramy kurs na Sagres i siłą rzeczy na przyladek Św. Wincentego.
Sagres mijamy. Średniej wielkości miasto, wystarczy.. Widze jakiś fort, zbyt duży, nie chce nam sie , następnie we wrzosowiskach zatrzymujemy się przy twierdzy Beliche (obeszliśmy) aby w końcu dojechac do latarni morskiej Cabo de Sao Vincente.
.
.
.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Jadąc dalej na pólnoc wybrzeżem Costa Vincentina można poczuć się jak w nieco innej Portugalii . Krajobrazowo chyba najbardziej podoba mi się własnie ten obszar. (oczywiście brak ta ślicznych plażyczek jak w Algarve). Droga bardzo ciekawa, ruch żaden. Ilość zabudowań wręcz nieistotna, wrzosowiska, im dalej tym więcej pagórków porośnietych sosnami.
Sosny rosną krzywo - to wpływ ciąglych wiatrów znad oceanu.
.
Jedziemy sobie tak spory kawałek i docieramy do miasteczka Carrapateira. Przejeżdżamy tylko przez nie dwukrotnie, troche żałuję , że nie zeksplorowaliśmy bo przypominało bardzo Vila do Bispo. Tez na pagórku, tez takie lokalne , swojskie klimaty.
Celem jest plaża dla surferów o nazwie Pontal. Świetna , superszeroka plaza, długie fale , sporo malutkich ludzików z deskami surfingowymi.
Tam zwróciłem po raz kolejny uwagę na Campery. Ileż to emerytów wyjeżdża pod koniec wakacji w tych swoich camperach i przemierza południe Europy. Spędzają tak kilka miesięcy grzejąc kości w różnych miejscach (Portugalia/Hiszpania ) i wracają do domu na wiosnę.
No i drugie spostrzeżenie. - Czas. Ja po prostu niektórym ludziom zazdroszczę czasu. Tylko tego czasu bez komórki przy uchu.....
.
Poniżej plaża Pontal kawałeczek za miasteczkiem Carrapateira (jakis środek Costa Vincentiny)
.
.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Tomek.
trochę oko przymrużyć i wyobraźic sobie tam wrak i całkiem podobne do najsłynniejszej zatoczki w Grecji
Żeglarstwo – najdroższy sposób najmniej wygodnego spędzania czasu.
Śliczna ta kapliczka i dróżka do niej.
Też zwróciliśmy uwagę na te pochylone sosny. Piękne kształty mają, bardzo żałuję, że nie pstryknęłam fotek, bo wyglądały naprawdę uroczo. Piękny, słoneczny, bezwietrzny dzień, a te drzewka zastygłe w takiej pozycji, jakby właśnie były smagane potężnym wiatrem.
Ja tez mialam takie skojarzenia he he .. chodzi oczywiście o Zakyntos prawda ?
No trip no life
Jakie cudne wioki, ja mam jakieś ciągoty do klifowych widoków
Janjus, Nelcia
Podobne do Zakynthos ? Dzwigiem usunać kamole, wygładzic plażę, nawieźć wywrotkami białego piasku z Dominikany, wrak zawsze skądś się znajdzie ( jakiś armator podrzuci zamiast wyprowadzać na plaże Afryki), do tego 500 koszmarnych statków wycieczkowych na kotwicy, 3000 ludzi w kolejce i Zakynthos (zatoka wraku) jak malowane
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Fajnie i klimatycznie
Jedziem dalej bom daleko w polu......
.
W zasadzie na tej plaży skończylismy zapędzanie się tego dnia w obszar Costa Vincentiny. Potem były sardynki w knajpie i powrót po zachodzie słońca do Lagos .
Przy okazji- wieczorem świetnie wygląda mijane Vila do Bispo - całe oświetlone na wzgórzu. Jako kierowca sobie tylko spojrzałem
Malutko napisałem w temacie fortu w Sagres oraz twierdzy tuż przed przylądkiem Św Wincentego. A także latarni morskiej. To tylko dlatego , że ja ignorant jestem ale zapewniam , że one tam są. Jeśli ktoś ma ochote to zwiedzanie tego i owego zajmie mu sporo czasu tym samym czyniąc bardziej sensownwnym ta jednodniową wycieczkę.
.
Teoretycznie wracamy do Lagos ale praktycznie nie ma juz sensu, więc pojedziemy dalej Costa Vincentiną.
Ostatniego dnia , około 9 rano, po śniadanku opuszczamy nasz aparthotel. Celem jest dojechanie tego dnia do Aveiro, po drodze zahaczenie o Coimbrę oraz na Leitao (czyli pieczone prosiaczki). Ponieważ jest niedziela to szybko zmienilismy plan. Do Coimbry wyskoczymy w poniedziałek z Aveiro (blisko). W niedzielę bowiem wszystkie studentki śpia zmęczone, a nam zależy je zobaczyć w pełnej krasie.
.
Z Lagos do Aveiro mamy dwie możliwości:
1-- wrócić się do okolic Albfeiry i autostradą jak po sznurku pociągnąć jakieś 5,5 - 6 godzin jazdy. (łącznie z dojazdem do Albufeiry)
2-- nigdzie nie wracać tylko pojechać lokalnymi drogami Costa Vincentiny (oczywiście dłużej ale nie tak smutno i monotonnie).
.
Wybieramy opcję drugą zmieszaną z pierwszą. To znaczy zamiarem jest jechać tak długo Costa Vincentiną (i to tak ustawiając GPS by trzymać się absolutnie jak najbliżej oceanu) jak się da i pozwoli przewidywany czas dotarcia do celu (do Aveiro chcemy na wieczór). Po drodze zatrzymamy się w kilku miejscach, obejrzymy trochę plaż, klifów i miasteczek. Jak już czasu zrobi się mało, to przed Lizboną wpadniemy w autostradę.
Jak rzekli tak zrobili.
.
A zatem nie cofając się już do lagos, jesteśmy na wysokości plazy Pontal i jedziemy na północ.
Po drodze mijamy ładne miasteczko Aljezur. Jakby odbic od niego z 6-7 kilometrów na wybrzeże dojedziemy do zapewne fajnej plaży ale mamy w planie inna kawałek wyżej, a na odbijanie wszędzie nie wystarczy dnia.
Marscha polecała miejscowość Odeceixe - jest spory kawałek wyżej , a od głównej ale jednak lokalnej i bardzo fajnej, pustej drogi trzeba zjechać około 5 kilometrów wzdłuż rzeki.
Bardzo polecam zajrzeć do tej miejscowosci. Nie dość że fajnie sie tam jedzie przez wioski, mozna popatrzeć jak miejscowi brodząc w rzece u ujścia wyławiają muszle (chyba naniesione pzez przypływ czy jak ? )to na końcu naprawdę ładny widok nas czeka.
Plaża szeroka niesamowicie, na jej końcu przed klifami znajduje się ujście bardzo płytkiej rzeczki, malutka miejscowość złożona z kilkunastu zabudowań. Zapewne w sezonie jest tam kilka knajp ale teraz wszystkie są zamknięte. Ludzi jak na lekarstwo. Tylko psy nas witają.
.
Plaża Odeceixe
.
.
.
.
Jedziemy dalej w górę.
O ile takie miejscowości jak Aljezur i Odexeice jeszcze są zaznaczone na ogólnej mapie Google, tak następna to totalnie senna wiocha. Jedziemy tam co chwilę przestawiając GPS-a by trzymał się najbliżej wody. (na mapie Google w necie żeby zobaczyć jakieś drogi na tym obszarze trzeba 3-krotnie przybliżyć obraz. Ale jednak one tam są. Costa Vincentina to na mapie obszar parku narodowego zaznaczony na zielono. Ot jedna droga, trzy miejscowości i dużo zielonego. Las kurna i same wrzosowiska czy co ???
Nic z tych rzeczy. Jest sporo malutkich miesjcowości, jest też sporo dróg (jak najbardziej asfaltowych - nie szutrowych),również całkiem pustych ale całkowicie lokalnych.
.
Naszedł nas kaprys pojechać sobie do małego miasteczka Zambujera do Mar. Nawigacja pokazywała tam jakies praje czyli plaże.
Po dojechaniu na miejsce zobaczyliśmy miasteczko około 50 domów , jednej czynnej cukierni, przed którą siedziało 20 dziadków na kawie. Niestety nie udało się dojść do plaży, wzdłuż całego miasteczka budowali promenadę i ogrodzili dojścia płotem. Nie kopiemy sie z koniem. Trudno, jedziemy dalej wzdłuż brzegu.
Zaledwie 3 kilometry za miasteczkiem zatrzymujemy się przy drodze. Co 100 metrów odchodzą z niej ściezki do punktów widokowych na okoliczne klify. Powiedzmy , że jest tam takich ścieżek 10 na przestrzeni około 2 kilometrów. Większość zbudowanych z deseczek jako pomościk , kilka to tradycyjne wydeptane ściezki.
Tabliczkli ostrzegają przed wężami, bo teren to wrzosowisko. Idziemy scieżką . Węża o mało nie kopnęliśmy, zdażył uskoczyć na bok.......
.
Klify są zajebiaszcze.
Taaaaak wysoko Nie podchodźcie za blisko krawędzi. Ta odchłań wciąga. Niby nie zamierzasz nigdzie skakać ale ocean sam wciąga. We łbie się kręci, można zapomnieć, że człowiek jednak nie jest nielotem i sobie jak Ikar nie polata. Może szybciej jest rybą ale na pewno nie ptakiem. Potem piszą , że samobójca skoczył. Gó....o prawda. Podszedł za blisko i go wciągnęło.
.
.
.
.
.
Oparliśmy się pokusom lotów nad wybrzeżem i jedziemy dalej.
Żona wyczytała w międzyczasie, iż po drodze będziemy mijać kolejną ładną aczkolwiek większą miejscowość , do której trzeba minimalnie odbić.
Położona nad rzeką Rio Mira u samego jej ujścia miejscowość Vila Nova de Milfontes.
Już sama nazwa brzmi jak milion dolarów, nie możemy sobie odmówić choć krótkiej kurtuazyjnej wizyty w tym mieście.
Warto było zajechćc , chociaż byliśmy tam niezbyt długo. Miasteczko wije się po pólnocnej stronie rzeki aż do jej ujścia , dotykając plaży od strony oceanu. Ma zarówno plażyczkę przy rzece jak i nad oceanem. Po drugiej stronie rzeki widać znacznie większe obszary plaż , także oceanicznych. Tam rozłozyły się dziesiątki kamperów i emeryci na swoich supel-hipel-emelytulach grzeją w słońcu stare kości , co pewien czas mocząc je w oceanie i nie przejmując się opłatami za parkowanie w miasteczku po drugiej stronie rzeki.
Powiem skrótowo -fajne miejsce. Pisałem już , że Costa Vincentina bardzo mi się podobała.
Musicie wierzyć na słowo, bo zdjęcie w zasadzie tylko jedno i do tego w kierunku na rzekę (ocean i piaszczysta delta rzeki za plecami)
Villa Nova de Milfontes
.
.
Jakiś pomnik. Nie chciało mi się przeczytać z jakiej okazji bo zwiedzam nieświadomie (ale coś mu naskrobali na biodrze. )
.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Zgadzam się, klify pierwsza klasa !!! robią wrażenie
No trip no life