Po nasyceniu oka pięknymi widokami, zjeżdżamy w dół z przełęczy pod sam lodowiec, chłopacy na motocyklach śmigają pierwsi. Zresztą mamy się dopiero spotkać nad jeziorem Szaori.
W między czasie za nim my dojedziemy, mają znaleźć fajne miejsce na obozowisko. Tym razem już musimy mieć dostęp do drzewa, aby rozpalić ognisko, bo smak na pieczoną kiełbaskę jest coraz większy.
Lodowiec robi wrażenie, potężne zwały śniegu leżą u podnóża gór
serduszko
Po drodze zjeżdżając w dół spotykamy parkę Polaków na rowerach. Powiem szczerze patrząc na trasę jaką przebyliśmy samochodem jestem pełna podziwu dla nich.
To jakaś masakra podjechać pod górę ??? Mirmił pokazuje im drogę jaką mają do pokonania.
Dojeżdżamy do wodopoju, mnie ta woda jednak nie smakuje i ma niemiły zapach, ale jest zdatna do picia. Bogdan napełnia butelki na czarną godzinę.
Dojeżdżamy do mostu, nad brzegiem rzeki siedzi parka a obok stoją dwa rowery, to pewnie kolejni Polacy. Zatrzymujemy się na chwilę aby rozprostować nogi.
Megi - to chyba najbardziej odjazdowa wyprawa jaką tu oglądałam! Mnóstwo miejsc na świecie mi się podoba, ale to połączenie motorów, busik, krowy zaglądające do namiotów, siwobrodzi no i widoki takie że aż dech zapiera - CUDO!
Megi - to chyba najbardziej odjazdowa wyprawa jaką tu oglądałam! Mnóstwo miejsc na świecie mi się podoba, ale to połączenie motorów, busik, krowy zaglądające do namiotów, siwobrodzi no i widoki takie że aż dech zapiera - CUDO!
Siwobrodzi na pierwszy rzut oka wyglądali jak z ZZ Top.... hihi
Wyjazd odjazdowy, choć jeszcze wiele nie udało się zobaczyć dlatego jest to kraj do krórego zapewne powrócę
Dojeżdżamy do Tsany, następnie kierujemy się do Lentekhi.
Droga zamienia się w asfaltową, to i dobrze, gdyż po tylu kilometrach wyboi ma się ich już po prostu dosyć. Znikają gdzieś w oddali zaśnieżone szczyty Kaukazu, pojawiają się pierwsze wioski, krowy i świnie mają tutaj wolność, chodzą gdzie chcą i jak chcą. Leżą na środku drogi nie zważając na trąbiące samochody.
W Lentekhi zatrzymujemy się aby zrobić jakieś zakupy i coś zjeść. Miasteczko jest bardzo małe, szeroka ulica, stragany i niewysokie budynki. Zaopatrujemy się w pomidory, owoce i chleb oraz picie.
Szukamy aby coś zjeść, docieramy do ..... no właśnie jakby to nazwać bo to ani nie był sklep ani bar. Warunki tragiczne, ale kobietka przynosi na talerzu gruzińskie chaczapuri z serem, wyglądają na świeżo zrobione, więc prosimy o 10 szt.
Smakują nieźle, ale jak dla mnie za mało podsmażone.
Patrząc na te zdjęcia z tego sklepo-baru zastanawiam się ja mogłam stamtąd coś zjeść, jednak wtedy w danej chwili myślało się tylko o tym, aby coś wrzucić na żołądek.
Z Lentekhi jedziemy w stronę zbiornika Lajanuri, to wielki zbiornik wodny. Zatrzymujemy się na chwilę, aby zrobić zdjęcia i dalej kierujemy się w stronę jeziora Shaori.
Jezioro bardzo malownicze i jest nadzieja, że chłopacy znaleźli fajne miejsce na obozowisko.
Dzwonimy, że dojeżdżamy, Marek czeka na nas przy głównej ulicy. Miejsce biwakowania jest super, bo nad samym jeziorem, którego póki co i tak nie widać.
Dojazd do miejsca biwakowania nie jest zbyt łatwy. Zastanawiamy się jak stąd wrócimy, czy damy radę wrócić z powrotem.
Robi się ciemno, wychodzę z samochodu za mną wychodzi Bogna, a z tylnych drzwi Bogdan, który chwyta za ramę pierwszych drzwi. W tym momencie zamykają się przednie drzwi przytrzaskując palce Bogdanowi. Roznosi się rozpaczliwy krzyk, Bogdan zablokowany błaga o pomoc.
Jest ciemno nic nie widać, w końcu uwalniamy go. Próbujemy ochłodzić mu palce, ratujemy tabletkami przeciwbólowymi. Ta przykra sytuacja z lekka psuje nam atmosferę. Każdy przeżywa na swój sposób. Co się potem okazało już po powrocie do Polski i wizycie u lekarza, że nie było to tylko przytrzaśnięcie, ale złamanie poprzeczne i podłużne jednego palca, ale po dwóch tygodniach już zdążyło się to po swojemu zrosnąć. Biedny chłopina był dzielny.
Rozbijamy namioty i aby rozładować napięcie próbujemy gruzińskiego wina oraz koniaku przy palącym się ognisku. Późno wieczorkiem kładziemy się spać.
Rozkosz dla moich oczu - jednak też jestem lazuromaniakem - uwielbiam TAKI lazur nieba w towarzystwie gór.
Moje Pstrykanie i nie tylko
Megi, cudowne te górskie krajobrazy!!!!
Szczególnie te ośnieżone, poszarpane turnie z zielonymi łąkami i wijącymi się strumieniami na pierwszym planie....
Szkoda, że nie udało się dotrzeć do lodowca, to też byłoby fantastyczne przeżycie!!!
Mariola
.....i ja załapałam się na fotkę
Po nasyceniu oka pięknymi widokami, zjeżdżamy w dół z przełęczy pod sam lodowiec, chłopacy na motocyklach śmigają pierwsi. Zresztą mamy się dopiero spotkać nad jeziorem Szaori.
W między czasie za nim my dojedziemy, mają znaleźć fajne miejsce na obozowisko. Tym razem już musimy mieć dostęp do drzewa, aby rozpalić ognisko, bo smak na pieczoną kiełbaskę jest coraz większy.
Lodowiec robi wrażenie, potężne zwały śniegu leżą u podnóża gór
serduszko
Po drodze zjeżdżając w dół spotykamy parkę Polaków na rowerach. Powiem szczerze patrząc na trasę jaką przebyliśmy samochodem jestem pełna podziwu dla nich.
To jakaś masakra podjechać pod górę ???
Mirmił pokazuje im drogę jaką mają do pokonania.
Dojeżdżamy do wodopoju, mnie ta woda jednak nie smakuje i ma niemiły zapach, ale jest zdatna do picia. Bogdan napełnia butelki na czarną godzinę.
Dojeżdżamy do mostu, nad brzegiem rzeki siedzi parka a obok stoją dwa rowery, to pewnie kolejni Polacy. Zatrzymujemy się na chwilę aby rozprostować nogi.
Po drodze mijamy kilka fajnych miejsc
megi zakopane
Megi pieknie
No trip no life
Megi - to chyba najbardziej odjazdowa wyprawa jaką tu oglądałam! Mnóstwo miejsc na świecie mi się podoba, ale to połączenie motorów, busik, krowy zaglądające do namiotów, siwobrodzi no i widoki takie że aż dech zapiera - CUDO!
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Wyjazd odjazdowy, choć jeszcze wiele nie udało się zobaczyć dlatego jest to kraj do krórego zapewne powrócę
megi zakopane
naprawdę zazdroszczę! Super przygoda
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
megi zakopane
Dojeżdżamy do Tsany, następnie kierujemy się do Lentekhi.
Droga zamienia się w asfaltową, to i dobrze, gdyż po tylu kilometrach wyboi ma się ich już po prostu dosyć.
Znikają gdzieś w oddali zaśnieżone szczyty Kaukazu, pojawiają się pierwsze wioski, krowy i świnie mają tutaj wolność, chodzą gdzie chcą i jak chcą. Leżą na środku drogi nie zważając na trąbiące samochody.
W Lentekhi zatrzymujemy się aby zrobić jakieś zakupy i coś zjeść. Miasteczko jest bardzo małe, szeroka ulica, stragany i niewysokie budynki. Zaopatrujemy się w pomidory, owoce i chleb oraz picie.
Szukamy aby coś zjeść, docieramy do ..... no właśnie jakby to nazwać bo to ani nie był sklep ani bar. Warunki tragiczne, ale kobietka przynosi na talerzu gruzińskie chaczapuri z serem, wyglądają na świeżo zrobione, więc prosimy o 10 szt.
Smakują nieźle, ale jak dla mnie za mało podsmażone.
Patrząc na te zdjęcia z tego sklepo-baru zastanawiam się ja mogłam stamtąd coś zjeść, jednak wtedy w danej chwili myślało się tylko o tym, aby coś wrzucić na żołądek.
megi zakopane
Z Lentekhi jedziemy w stronę zbiornika Lajanuri, to wielki zbiornik wodny. Zatrzymujemy się na chwilę, aby zrobić zdjęcia i dalej kierujemy się w stronę jeziora Shaori.
Jezioro bardzo malownicze i jest nadzieja, że chłopacy znaleźli fajne miejsce na obozowisko.
Dzwonimy, że dojeżdżamy, Marek czeka na nas przy głównej ulicy. Miejsce biwakowania jest super, bo nad samym jeziorem, którego póki co i tak nie widać.
Dojazd do miejsca biwakowania nie jest zbyt łatwy. Zastanawiamy się jak stąd wrócimy, czy damy radę wrócić z powrotem.
Robi się ciemno, wychodzę z samochodu za mną wychodzi Bogna, a z tylnych drzwi Bogdan, który chwyta za ramę pierwszych drzwi. W tym momencie zamykają się przednie drzwi przytrzaskując palce Bogdanowi. Roznosi się rozpaczliwy krzyk, Bogdan zablokowany błaga o pomoc.
Jest ciemno nic nie widać, w końcu uwalniamy go. Próbujemy ochłodzić mu palce, ratujemy tabletkami przeciwbólowymi. Ta przykra sytuacja z lekka psuje nam atmosferę. Każdy przeżywa na swój sposób. Co się potem okazało już po powrocie do Polski i wizycie u lekarza, że nie było to tylko przytrzaśnięcie, ale złamanie poprzeczne i podłużne jednego palca, ale po dwóch tygodniach już zdążyło się to po swojemu zrosnąć. Biedny chłopina był dzielny.
Rozbijamy namioty i aby rozładować napięcie próbujemy gruzińskiego wina oraz koniaku przy palącym się ognisku. Późno wieczorkiem kładziemy się spać.
megi zakopane