Tomek i Ty sie wdrapałeś po tych schodzach??? Mnie by nikt tam nie zaciągnął tymi wolami za żadne skarby Birmy, bo co niny mozna zobaczyc z góry, co nie da się zobaczyć z dołu tylko bliżej.
P.S A ten Birmanski Muffinek z sześciopakiem na brzuchu to tak z myślą o mnie?
Wyruszyliśmy rankiem , czyli po śniadaniu. Bezmyślnie, znaczy podjechał po nas pickup, zawiózł na stację autobusową i wpakował do autokaru dając nawet butelkę wody gratis. Transfer na stację był wliczony w cenę biletu, który bezproblemowo można kupić w każdym hoteliku dzień przed odjazdem.
To w ramach wyczerpującego info dla wszystkich , którzy chcieliby wyruszyć do Azji ale nieco obawiają się jak sobie poradzą. Wcale sobie nie poradzą......muszą tylko poamiętać by zjeść śniadanie.
Droga z Bagan do Mandalay była wygodna , stosunkowo krótka (około 5 godzin z przystankiem na papu) i oferująca całkiem ładne widoki za oknem.
Dlaczego nie zdecydowalismy się na prom rzeczny ? Cena wyższa to oczywistość. Jednakże przerażał nas czas (około 12 godzin). Chcieliśmy dotrzeć wczesnym popołudniem do Mandalay i jeszcze tego dnia coś zobaczyć.
Nie pamietam dokładnie czasu dotarcia na dworzec autobusowy Mandalay ale była to godzina około 13-tej. Kupa czasu jeszcze, ale trzeba jakoś dotrzeć do centrum , a także znaleźć sobie hotel. W biblii podróżnika znalazłem sobie pierwszy lepszy hotel o nazwie ET
Wygrzebujemy się z autokaru. Łatwo nie jest bo tłum facetów z rozbieganymi oczkami pcha się do drzwi. Bynajmniej. Nie zamierzają nigdzie jechać. Wsadzają nosa węsząc za takimi białasami jak my. Dżizas jak takie typki mnie wkur......ją.
-- taxi ??
--Hotel ??
--No...... no taxi , no hotel.. - odpowiadam , choć potrzebuję zarówno taksówkę jak i hotelu
dziesiąciu chłopa obskakuje nas z każdej strony przekrzykując się wzajemnie:
-- dokąd jedziesz ? jaki hotel ?
-- chodźmy stąd - Małża jest już poddenerwowana. Ehhh, Małża tak ma , że jak ją cisną to się wycofuje. Stres bierze górę i pojawia się chęć schowania byle jak najdalej. Ja wiem , że tak jest w każdym takim miejscu na świecie i mimo że jestem wkur...iony na maksa , to staram się zachowywać postawę olewacką (olewczą lub jak kto woli tryskać tumiwisizmem). Czyli trzeba przeczekać , zlać wszystkich , zignorować, patrzeć w dal i iść sobie np na star-colę...... Dopiero jak barany się rozejdą to można się zacząć interesować logistyką i poszukiwaniem transportu.
-- jaki hotel ?
-- no hotel.....
-- no hotel ? need taxi ?
-- No taxi......
-- No??? where you go ??
-- idziemy sobie na kawę
No tak. Został jeden chłopaczek. Reszta się rozeszła uznając, że jesteśmy niereformowalne, złośliwe capy. Chłopaczek nie daje za wygraną:
-- mam dobrą cenę na hotel . 30 USD.
-- nie jadę do Mandalay - odpowiadam......
--nie ???
--nie......
-- to gdzie jedziesz ?
-- do Pyin U Lvin !!!
--eeeee........aha..............pokręcił głową i zniknął. Wim, wiem, złośliwy jestem. Ale już tak mam , że jak ktoś mnie naciska to mowy nie ma żeby mu się udało. Czasem wbrew logice- ale odpowiedź brzmi : NIE.
-- To co ? nie jedziemy do Mandalay ? - pyta Małża .
-- A sam nie wiem , może pojedziemy ale chciałem żeby się odpieprzyli.
-- w zasadzie możemy jechać dalej, a do Mandalay w drodze powrotnej, Wszystko jedno. To co robimy ?
-- Idziemy coś wypić i pomyslimy......
Dziesięć minut później znajduje nas ten sam chłopaczek. Zdyszany podbiega informując , że jeśli chcemy to on nam załatwi taksówkę dzieloną (shared taxi) bezpośrednio do Pyin U Lvin. Jest już jeden pasażer chętny na tym drugim terminalu, jeśli my się dołączymy, to po nas przyjedzie i zapłacimy po 12 usd. (autobusy do Pyin U Lvin i Hsipaw odjeżdżają z drugiego terminala)
W pierwszej chwili chciałem odpowiedzieć , że nie jedziemy do żadnego Pyin U Lvin tylko do Mandalay.......ale...........ale czemu nie Tanio, szybko (będziemy tam za 2,5 h) ......no i teraz wyskoczyć znowu z Mandalay to by było chamstwo
-- OK
Na taksówkę czekaliśmy jakieś 20 minut. Do Pyin U Lvin jechaliśmy jakieś 2,5 godziny w towarzystwie birmańskiej nastolatki. Córeczka generała wracała do domku ze swoją myszką. Dosłownie - z żywą myszką w dłoni.
Zatem chwilowo nie będzie Mandalay tylko Pyin U Lvin- misateczko akademii wojskowych i koszar, willi generałów i truskawkowych dżemów.
hehe....uwielbiam tak się przekomarzać z miejscowymi..:) Ale zauważyłam, ze oni też to lubią....tak adrenalina sprawia, że zaczynają być kreatywni za przystępną cene..:)
Polacy sa agresywni , bo nie ma słońca i nawet latem nie jest gorąco........
Lazurki są konieczne, wręcz wymagane . Jak lekarstwo na deprechę jesienno-zimową. Jak juz się człowiek nawdycha lazurków , to może nawet wytrzymać zwykłą codzienność
Wiem , bo sam tym razem uciekam w kierunku lazurków .
Marinik, gratuluję kondycji. Ja następnym razem zabiorę aparat tlenowy.
Położonym sporo wyżej niż nizinne Mandalay stanowi pewną odskocznię, oazę spokoju dla ludzi chcących uciec z wielkiego, zatłoczonego miasta. Jest także miejscem, które upodobali sobie generałowie wraz z wysoko postawionymi oficjelami wojskowymi na miejsce dla swoich całkiem już okazałych willi.
W Pyin U Lvin nie widzi się tej samej zapylonej czerwoną ziemią zmęczonej Birmy. To inny swiat. Nieco bogatszy, z uporządkowanym krajobrazem. Bliższy cywilizacji. Zadbany , wyczesany, wręcz sielankowy. Pięknie urzadzone miejsca do spędzania wolnego czasu dla mieszkańców, olbrzymie i świetne ogrody botaniczne, pagody otoczone hektarami zadbanych parków, zagospodarowane pobocza ulic dojazdowych, zbocza obsadzone kwiatkami.......Czysto.
Jak w jednym wielkim ośrodku wypoczynkowym
Dla wybrańców. Dla rodzin wybrańców i dla dzieci wybrańców. Taka mała Birma w Birmie.
A na straganach królują truskawki. Truskawki są tu powszechnie uprawiane. Jeśli nie ma truskawek, to z pewnością będą dżemy truskawkowe. Pełno ich. Jak oscypków w Zakopanem.
Okolice zasiedlone są koszarami. Siedliska armii birmańskiej widać tutaj co kawałek. Koszary, akademia wojskowa a nawet instytut wojskowej myśli technicznej. Wielki Zachodni Brat podejrzewa Birmańczyków o prace nad budową "p..L...0...m..b...y" atomowej (nie piszę wyraźnie bo mi Wielki Brat zainstaluje podsłuch i już do usranej śmierci będę inwigilowany jak Księżna Diana.... )
Do Pyin U Lvin przyjechalismy względnie wcześnie. Chyba około 15-tej. Nie zabawilismy zbyt długo, bo spędzilismy tam tylko ten dzień i cały następny, by kolejnego ranka pojechać pociągiem do Hsipaw.
Zatrzymalismy się w hotelu Bravo. Niczym niewyróżniająca się 4-ro kondygnacyjna plomba uliczna prowadzona przez białasa. 30 usd/pokój - co stało się już standardem podcza naszego wyjazdu. Powiem , że poza nieco przepłaconym hotelem , który mieliśmy nad Inle Lake, ten był najlepszy. Bardzo polecam. Bardzo przyzwoity europejski standard 3-gwiazdkowy. Na ostatniej kondygnacji mielismy duży taraz na którym podawano śniadania.
Tomek i Ty sie wdrapałeś po tych schodzach??? Mnie by nikt tam nie zaciągnął tymi wolami za żadne skarby Birmy, bo co niny mozna zobaczyc z góry, co nie da się zobaczyć z dołu tylko bliżej.
P.S A ten Birmanski Muffinek z sześciopakiem na brzuchu to tak z myślą o mnie?
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Nie powiem, żeby te schody zachęcały do wspinaczki
Momi Ja zawsze gdy widzę jakiegoś lokalnego macho - myslę "Momi"
ROAD TO MANDALAY - Trochę nam się odmieniło bo zmienność jest zmiennością.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyruszyliśmy rankiem , czyli po śniadaniu. Bezmyślnie, znaczy podjechał po nas pickup, zawiózł na stację autobusową i wpakował do autokaru dając nawet butelkę wody gratis. Transfer na stację był wliczony w cenę biletu, który bezproblemowo można kupić w każdym hoteliku dzień przed odjazdem.
To w ramach wyczerpującego info dla wszystkich , którzy chcieliby wyruszyć do Azji ale nieco obawiają się jak sobie poradzą. Wcale sobie nie poradzą......muszą tylko poamiętać by zjeść śniadanie.
Droga z Bagan do Mandalay była wygodna , stosunkowo krótka (około 5 godzin z przystankiem na papu) i oferująca całkiem ładne widoki za oknem.
Dlaczego nie zdecydowalismy się na prom rzeczny ? Cena wyższa to oczywistość. Jednakże przerażał nas czas (około 12 godzin). Chcieliśmy dotrzeć wczesnym popołudniem do Mandalay i jeszcze tego dnia coś zobaczyć.
Nie pamietam dokładnie czasu dotarcia na dworzec autobusowy Mandalay ale była to godzina około 13-tej. Kupa czasu jeszcze, ale trzeba jakoś dotrzeć do centrum , a także znaleźć sobie hotel. W biblii podróżnika znalazłem sobie pierwszy lepszy hotel o nazwie ET
Wygrzebujemy się z autokaru. Łatwo nie jest bo tłum facetów z rozbieganymi oczkami pcha się do drzwi. Bynajmniej. Nie zamierzają nigdzie jechać. Wsadzają nosa węsząc za takimi białasami jak my. Dżizas jak takie typki mnie wkur......ją.
-- taxi ??
--Hotel ??
--No...... no taxi , no hotel.. - odpowiadam , choć potrzebuję zarówno taksówkę jak i hotelu
dziesiąciu chłopa obskakuje nas z każdej strony przekrzykując się wzajemnie:
-- dokąd jedziesz ? jaki hotel ?
-- chodźmy stąd - Małża jest już poddenerwowana. Ehhh, Małża tak ma , że jak ją cisną to się wycofuje. Stres bierze górę i pojawia się chęć schowania byle jak najdalej. Ja wiem , że tak jest w każdym takim miejscu na świecie i mimo że jestem wkur...iony na maksa , to staram się zachowywać postawę olewacką (olewczą lub jak kto woli tryskać tumiwisizmem). Czyli trzeba przeczekać , zlać wszystkich , zignorować, patrzeć w dal i iść sobie np na star-colę...... Dopiero jak barany się rozejdą to można się zacząć interesować logistyką i poszukiwaniem transportu.
-- jaki hotel ?
-- no hotel.....
-- no hotel ? need taxi ?
-- No taxi......
-- No??? where you go ??
-- idziemy sobie na kawę
No tak. Został jeden chłopaczek. Reszta się rozeszła uznając, że jesteśmy niereformowalne, złośliwe capy. Chłopaczek nie daje za wygraną:
-- mam dobrą cenę na hotel . 30 USD.
-- nie jadę do Mandalay - odpowiadam......
--nie ???
--nie......
-- to gdzie jedziesz ?
-- do Pyin U Lvin !!!
--eeeee........aha..............pokręcił głową i zniknął. Wim, wiem, złośliwy jestem. Ale już tak mam , że jak ktoś mnie naciska to mowy nie ma żeby mu się udało. Czasem wbrew logice- ale odpowiedź brzmi : NIE.
-- To co ? nie jedziemy do Mandalay ? - pyta Małża .
-- A sam nie wiem , może pojedziemy ale chciałem żeby się odpieprzyli.
-- w zasadzie możemy jechać dalej, a do Mandalay w drodze powrotnej, Wszystko jedno. To co robimy ?
-- Idziemy coś wypić i pomyslimy......
Dziesięć minut później znajduje nas ten sam chłopaczek. Zdyszany podbiega informując , że jeśli chcemy to on nam załatwi taksówkę dzieloną (shared taxi) bezpośrednio do Pyin U Lvin. Jest już jeden pasażer chętny na tym drugim terminalu, jeśli my się dołączymy, to po nas przyjedzie i zapłacimy po 12 usd. (autobusy do Pyin U Lvin i Hsipaw odjeżdżają z drugiego terminala)
W pierwszej chwili chciałem odpowiedzieć , że nie jedziemy do żadnego Pyin U Lvin tylko do Mandalay.......ale...........ale czemu nie Tanio, szybko (będziemy tam za 2,5 h) ......no i teraz wyskoczyć znowu z Mandalay to by było chamstwo
-- OK
Na taksówkę czekaliśmy jakieś 20 minut. Do Pyin U Lvin jechaliśmy jakieś 2,5 godziny w towarzystwie birmańskiej nastolatki. Córeczka generała wracała do domku ze swoją myszką. Dosłownie - z żywą myszką w dłoni.
Zatem chwilowo nie będzie Mandalay tylko Pyin U Lvin- misateczko akademii wojskowych i koszar, willi generałów i truskawkowych dżemów.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
hehe....uwielbiam tak się przekomarzać z miejscowymi..:) Ale zauważyłam, ze oni też to lubią....tak adrenalina sprawia, że zaczynają być kreatywni za przystępną cene..:)
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Czytam, czytam...i niezmiennie podziwiam I relację i znakomite zdjęcia
U nas w relacjach to lazury, palmy i jedzonko a tu prosze zwykla codziennosc pieknie sfocona!!!
Mi by do glowy nie przyszlo, zeby cyknac fotke np jak kobiety piora w rzece czy ktos gra w pilke!
I dlatego Twoje relacje sa niezwykle interesujace bo mzemy poznac dany zakatek swiata od kuchni
Gora ze swiatynia - arcycudowna. A ja bym wlazl - na 100% bym wlazl !!!!!!!
Moje Pstrykanie i nie tylko
Holi, wiesz jak to jest
Polacy sa agresywni , bo nie ma słońca i nawet latem nie jest gorąco........
Lazurki są konieczne, wręcz wymagane . Jak lekarstwo na deprechę jesienno-zimową. Jak juz się człowiek nawdycha lazurków , to może nawet wytrzymać zwykłą codzienność
Wiem , bo sam tym razem uciekam w kierunku lazurków .
Marinik, gratuluję kondycji. Ja następnym razem zabiorę aparat tlenowy.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Tom zerknij na watek o sprzecie foto. Mam pytanie a tu nie bede zasmiecac:)
Pyin U Lvin jest sennym miasteczkiem.
Położonym sporo wyżej niż nizinne Mandalay stanowi pewną odskocznię, oazę spokoju dla ludzi chcących uciec z wielkiego, zatłoczonego miasta. Jest także miejscem, które upodobali sobie generałowie wraz z wysoko postawionymi oficjelami wojskowymi na miejsce dla swoich całkiem już okazałych willi.
W Pyin U Lvin nie widzi się tej samej zapylonej czerwoną ziemią zmęczonej Birmy. To inny swiat. Nieco bogatszy, z uporządkowanym krajobrazem. Bliższy cywilizacji. Zadbany , wyczesany, wręcz sielankowy. Pięknie urzadzone miejsca do spędzania wolnego czasu dla mieszkańców, olbrzymie i świetne ogrody botaniczne, pagody otoczone hektarami zadbanych parków, zagospodarowane pobocza ulic dojazdowych, zbocza obsadzone kwiatkami.......Czysto.
Jak w jednym wielkim ośrodku wypoczynkowym
Dla wybrańców. Dla rodzin wybrańców i dla dzieci wybrańców. Taka mała Birma w Birmie.
A na straganach królują truskawki. Truskawki są tu powszechnie uprawiane. Jeśli nie ma truskawek, to z pewnością będą dżemy truskawkowe. Pełno ich. Jak oscypków w Zakopanem.
Okolice zasiedlone są koszarami. Siedliska armii birmańskiej widać tutaj co kawałek. Koszary, akademia wojskowa a nawet instytut wojskowej myśli technicznej. Wielki Zachodni Brat podejrzewa Birmańczyków o prace nad budową "p..L...0...m..b...y" atomowej (nie piszę wyraźnie bo mi Wielki Brat zainstaluje podsłuch i już do usranej śmierci będę inwigilowany jak Księżna Diana.... )
Do Pyin U Lvin przyjechalismy względnie wcześnie. Chyba około 15-tej. Nie zabawilismy zbyt długo, bo spędzilismy tam tylko ten dzień i cały następny, by kolejnego ranka pojechać pociągiem do Hsipaw.
Zatrzymalismy się w hotelu Bravo. Niczym niewyróżniająca się 4-ro kondygnacyjna plomba uliczna prowadzona przez białasa. 30 usd/pokój - co stało się już standardem podcza naszego wyjazdu. Powiem , że poza nieco przepłaconym hotelem , który mieliśmy nad Inle Lake, ten był najlepszy. Bardzo polecam. Bardzo przyzwoity europejski standard 3-gwiazdkowy. Na ostatniej kondygnacji mielismy duży taraz na którym podawano śniadania.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/