Las jest tajemniczy, a szlak nieprzewidywalny. Tu się zaczęła największa jazda. Parę razy szlak oprowadził na niewyraźną dróżkę po czym oznaczenia się kończyły. Obchodzenie wszystkich okolicznych drzew na około aby znaleźć kierunek skończyły się wpadnięciem przez Basię w błoto, a w zasadzie w bagno, z którego ciężko było się wydostać. Trzeba dodać, że nie był to okres jakichś wzmożonych opadów, po których nawet suche tereny robią się podmokłe.
Ja zaliczyłam upadek w błoto przy przeskakiwaniu rowu, tak, że nawet trzymana w ręku komórka miała błoto za obudową.
Następnie traciliśmy na miejsce, w którym znaki kazały nam iść jeszcze raz tą samą drogą. Miejsce było charakterystyczne i sprawdziliśmy, że ta droga nie ma sensu. Basia zaczęła szukać w Internecie jakiegoś opisu, ale nic to nie dało. Wybraliśmy drogę, która wydawała się iść w dobrym kierunku i po jakiejś chwili trafiliśmy na oznaczenia szlaku. Uff.
Wyszliśmy z lasu. Po drodze jeszcze znalazłam grzybka.
Pokazały się zabudowania i droga leśna doszła do asfaltówki. Można było w prawo i w lewo, ale znowu nie było oznaczeń. Sprawdziliśmy oba kierunki. Okazało się, że w lewo ok.
Przy drodze pomniki ku czci ofiar poległych przy budowie
Widoczne dachy "budynków"
Po jakimś czasie ukazał się drogowskaz na Włodarza, ale pamiętaliśmy, że droga kręci. Przed skrętem szlak znowu wchodzi w las, więc pewnie jakiś skrót. Ale jak się okazało skrótem chyba mało kto chodził. Dróżka mało widoczna, czasem nawet ginęła w trawie. Oznaczenia szlaku znowu szukaliśmy po wszystkich okolicznych drzewach. Chwilami mieliśmy wrażenie jakby szlak prowadził korytem strumienia. W końcu już trochę na czuja przebrnęliśmy do drogi tuż przed parkingiem , gdzie mieliśmy auto.
Wycieczka piesza zajęła nam około trzy i pół godziny i byliśmy już porządnie głodni. Z Włodarza do Sokolca nie jest daleko, jedziemy się najpierw się przebrać, bo w ubłoconych buciorach chyba nigdzie nas nie wpuszczą.
Huragan, Radek, męka to nie była, ale spacerem też nie można nazwać.
Przede wszystkim brakowało oznaczeń przy wejściu na „szlak” jakiej długości jest to trasa i jakiej trudności. Ponadto obsługa mogłaby się przejeść i uzupełnić strzałki, było by to super. Jak już pisałam brakowało informacji „na co patrzymy” albo czego szukać przy danym numerku , bo mimo trzech par oczu czasem nie byliśmy w stanie nic wypatrzyć.
Ale ogólnie polecam trasę, szczególnie przy ładnej pogodzie.
Być może wrażenia nasze zostały przekazane, bo jak co wieczór Gośka (właścicielka pensjonatu) zaglądnęła do nas z pytaniem co robiliśmy. Powiedziała, że właśnie dzisiaj będzie rozmawiać z właścicielem „Włodarza” to mu powie. Ona zna tu wiele „ważnych” osób z okolicy, gdyż jej masaże (podobno jakaś unikatowa metoda, której nauczyła się mieszkając w Stanach) znana jest w szeroko rozumianej „okolicy”, niejednego „postawiła na nogi”.
Tego dnia Gośka nie przyszła z pustymi rękami bo przyniosła półmisek pierogów z truskawkami (po środku miseczka z jogurtem). Taki sam prezent dostali klienci, zamieszkujący „górę” pensjonatu. I nie byli to znajomi tak jak my. Ofertę znaleźli w necie (byli z Poznania).
Ale zanim dostaliśmy pierogi, zaraz po przebraniu się poszliśmy coś zjeść – tym razem do Oberży PRL znajdującej się przy głównej drodze (w dół i w lewo mijając kościół i komisję wyborczą).
Byliśmy ostrzegani, że porcje są duże (lepiej wziąć dwie na trzy osoby niż próbować zamawiać dwa dania na osobę), Sama prawda. Mąż zamówił żeberka. Pomyślałam: kośćmi się nie naje, ale porcja była mięsna i obfita. Basia jadła placki z polędwiczką ja pierogi ze szpinakiem. Wszystko pycha, dobrze doprawione, Można polecić. Ledwo przejedliśmy.
Pierogi od Gośki zostały skonsumowane następnego dnia.
Tak Nel, knajpka oryginalna , jeżeli ktoś zawita w Góry Sowie to polecam. Jedzenie bardzo smaczne i za rozsądną kwotę. Pamiętajcie też, że porcje są duże!
Następnego dnia nigdzie się nie wybieramy, znaczy nie jedziemy samochodem. Ale nie ma laby.
Przed śniadaniem (godzina 8.00) mamy umówiony godzinny pilates. Salka bardzo klimatyczna.
Po śniadaniu mąż jedzie zdobywać góry rowerem, my z Basią mamy w planach też górki, ale na piechotę.
Postanawiamy iść drogą w stronę Jugowa, a następnie wejść na szlak idący na Sowę. Pogoda piękna.
Las jest tajemniczy, a szlak nieprzewidywalny. Tu się zaczęła największa jazda. Parę razy szlak oprowadził na niewyraźną dróżkę po czym oznaczenia się kończyły. Obchodzenie wszystkich okolicznych drzew na około aby znaleźć kierunek skończyły się wpadnięciem przez Basię w błoto, a w zasadzie w bagno, z którego ciężko było się wydostać. Trzeba dodać, że nie był to okres jakichś wzmożonych opadów, po których nawet suche tereny robią się podmokłe.
Ja zaliczyłam upadek w błoto przy przeskakiwaniu rowu, tak, że nawet trzymana w ręku komórka miała błoto za obudową.
Następnie traciliśmy na miejsce, w którym znaki kazały nam iść jeszcze raz tą samą drogą. Miejsce było charakterystyczne i sprawdziliśmy, że ta droga nie ma sensu. Basia zaczęła szukać w Internecie jakiegoś opisu, ale nic to nie dało. Wybraliśmy drogę, która wydawała się iść w dobrym kierunku i po jakiejś chwili trafiliśmy na oznaczenia szlaku. Uff.
Wyszliśmy z lasu. Po drodze jeszcze znalazłam grzybka.
Pokazały się zabudowania i droga leśna doszła do asfaltówki. Można było w prawo i w lewo, ale znowu nie było oznaczeń. Sprawdziliśmy oba kierunki. Okazało się, że w lewo ok.
Przy drodze pomniki ku czci ofiar poległych przy budowie
Widoczne dachy "budynków"
Po jakimś czasie ukazał się drogowskaz na Włodarza, ale pamiętaliśmy, że droga kręci. Przed skrętem szlak znowu wchodzi w las, więc pewnie jakiś skrót. Ale jak się okazało skrótem chyba mało kto chodził. Dróżka mało widoczna, czasem nawet ginęła w trawie. Oznaczenia szlaku znowu szukaliśmy po wszystkich okolicznych drzewach. Chwilami mieliśmy wrażenie jakby szlak prowadził korytem strumienia. W końcu już trochę na czuja przebrnęliśmy do drogi tuż przed parkingiem , gdzie mieliśmy auto.
Wycieczka piesza zajęła nam około trzy i pół godziny i byliśmy już porządnie głodni. Z Włodarza do Sokolca nie jest daleko, jedziemy się najpierw się przebrać, bo w ubłoconych buciorach chyba nigdzie nas nie wpuszczą.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
No to niezle przygody przy tej wedrowce wam sie przydarzyly.Jak tam nad ziemia mozna pobladzic,to co dopiero pod ziemia w tych korytarzach;)
https://marzycielskapoczta.pl/
Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci
...tak uogólniając to była..."Droga przez...miękkie" ; ))
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Huragan, Radek, męka to nie była, ale spacerem też nie można nazwać.
Przede wszystkim brakowało oznaczeń przy wejściu na „szlak” jakiej długości jest to trasa i jakiej trudności. Ponadto obsługa mogłaby się przejeść i uzupełnić strzałki, było by to super. Jak już pisałam brakowało informacji „na co patrzymy” albo czego szukać przy danym numerku , bo mimo trzech par oczu czasem nie byliśmy w stanie nic wypatrzyć.
Ale ogólnie polecam trasę, szczególnie przy ładnej pogodzie.
Być może wrażenia nasze zostały przekazane, bo jak co wieczór Gośka (właścicielka pensjonatu) zaglądnęła do nas z pytaniem co robiliśmy. Powiedziała, że właśnie dzisiaj będzie rozmawiać z właścicielem „Włodarza” to mu powie. Ona zna tu wiele „ważnych” osób z okolicy, gdyż jej masaże (podobno jakaś unikatowa metoda, której nauczyła się mieszkając w Stanach) znana jest w szeroko rozumianej „okolicy”, niejednego „postawiła na nogi”.
Tego dnia Gośka nie przyszła z pustymi rękami bo przyniosła półmisek pierogów z truskawkami (po środku miseczka z jogurtem). Taki sam prezent dostali klienci, zamieszkujący „górę” pensjonatu. I nie byli to znajomi tak jak my. Ofertę znaleźli w necie (byli z Poznania).
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Ale zanim dostaliśmy pierogi, zaraz po przebraniu się poszliśmy coś zjeść – tym razem do Oberży PRL znajdującej się przy głównej drodze (w dół i w lewo mijając kościół i komisję wyborczą).
Byliśmy ostrzegani, że porcje są duże (lepiej wziąć dwie na trzy osoby niż próbować zamawiać dwa dania na osobę), Sama prawda. Mąż zamówił żeberka. Pomyślałam: kośćmi się nie naje, ale porcja była mięsna i obfita. Basia jadła placki z polędwiczką ja pierogi ze szpinakiem. Wszystko pycha, dobrze doprawione, Można polecić. Ledwo przejedliśmy.
Pierogi od Gośki zostały skonsumowane następnego dnia.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Oberża PRL he he , ale ciekawa nazwa knajpki. Czy jej wnętrze też nawiązywało ?
No trip no life
Nel, zdjęcia oberży PRL, w Sokolcu niestety nie zrobiłam, ale wystrój jak najbardziej PRL-owski.
To może wkleję zdjęcia neta.
Jako czekadełko chlebek i smaluszek.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
ale fajna kanjpka ! chleb ze smalcem też uwielbiam
No trip no life
Tak Nel, knajpka oryginalna , jeżeli ktoś zawita w Góry Sowie to polecam. Jedzenie bardzo smaczne i za rozsądną kwotę. Pamiętajcie też, że porcje są duże!
Następnego dnia nigdzie się nie wybieramy, znaczy nie jedziemy samochodem. Ale nie ma laby.
Przed śniadaniem (godzina 8.00) mamy umówiony godzinny pilates. Salka bardzo klimatyczna.
Po śniadaniu mąż jedzie zdobywać góry rowerem, my z Basią mamy w planach też górki, ale na piechotę.
Postanawiamy iść drogą w stronę Jugowa, a następnie wejść na szlak idący na Sowę. Pogoda piękna.
Wędrujemy najpierw drogą, ale ruch prawie zerowy.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
I wchodzimy na szlak. Droga leśna, trochę pod górę, ale tak w sam raz. Delektujemy się widoczkami i otaczającą przyrodą.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!