Dojeżdżamy na nasz camp Sinamantella w okolicach godziny 14.00...
widzimy, że jest stacja benzynowa, więć przynejmniej nie musimy troszczyć sie o paliwo
na recepcji widzę znowu fajną tabliczkę, która pokazuje jakie ślady zostawiają poszczególne zwierzęta na piachu.... to dla nas przecież bardzo cenna wskazówka, bo bawiamy się w tropicieli od ponad tygodnia
na skałkach wygrzewa się jaszczurka
oraz góralek przylądowy, takie słodkie zwierzątko - wygląda trochę jak ogromna świnka morska , ale po skałach hasa ze zwinnością kozicy. Wiele cech anatomicznych łączy go ze .....słoniem !
rozbijamy obozowisko... i taki mamy widok na otaczającą nas przyrodę... w dole olbrzymie stado bawołów
okazuje się, że na campie nie ma wody, więc nie pozostaje nam nic innego, jak przygotować posiłek, otworzyć piwko, rozpalić ognisko i odpocząć.
wyjeżdżamy za bramy parku i widzimy bardzo ładnego małego czerwonego ptaszka... jego nazwy nie potrafię nigdzie znaleźć
Wojtku, spieszę z pomocą - to dzierzba purpurowa - prześliczny, też go w Zimbabwe spotkałam
Też spaliśmy na tym samym campie co Wy, tylko w domkach, ale o ich wyglądzie wole nie pisać...
Z tym gepardem to mega zazdroszczę - coś niesamowitego
Co do "słonizny" to ponoć nie jest dobra.. w Kenii widzieliśmy słonia zabitego przez kłusowników i miejscowa ludność właśnie dzieliła jego mięso, ale przewodnik mówił nam, że dla mięsa słonia się nie zabija, ale jak już jest zabity to mięso się nie może zmarnować...
Tego dnia opuszczamy Zimbabwe i udajemy się do Botswany do Kasane - stolicy P.N Chobe. Już tam byliśmy "przelotem" przed samym wjazdem do Zimbabwe do Victoria Falls. Kolejną noc spędzimy w wypasionej Chobe Safari Lodge
Pobudka jak zwykle 5:30, zaczynamy składać namioty i nagle naszym oczom ukazuje się spektakularny wschód słońca... rzucam wszystko, chwytam statyw, biorę aparat i jestem głuchy na wszelkie prośby i groźby... śniadanie mogę zjęść poźniej, a namiot może jechać niezłożony na dachu... wszystko mam w tyle
tutaj już widać słonko... zapowiada się kolejny ciepły dzień
Tego dnia nie mamy wielu kilometrów przed sobą, musimy się wydostać z Hwange, potem jeszcze część drogi w głąboskim piachu na reduktorze, a Botswanie już asfalt. Najgorsze jest to, że jest sobota, a my nie mamy ani jednej Puli (waluta Botswany), a tylką taką przyjmują na stacjach beznynowych, sklepach czy w knajpach. Musimy się zatem spieszyć, żeby zdążyć w miarę szybko dojechać do kasane i tam znaleźć jakiś czynny kantor/bank... Bez porannego safari ruszamy zatem w kierunku Botswany..
tutaj ładnie pozuje nam gnu
wygląda na to, że jedziemy jakimś "skrótem" , bo drogi to tutaj od dawna nie ma
tak wyglądają znaki informujące o oczkach wodnych, miejscach przystosowanych do piknikowania w P.N. Hwange
Dojeżdżamy do granicy, przed nami jeden samochód, więc pewnie szybko załatwimy formalności
Wypełniamy deklaracje, że w ostatnim czasie nie byliśmy na terenach zagrożonych wirusem Ebola, wpsiujemy skąd jedziemy i dokąd, jakim środkiem transportu, numery rejestracyjne naszych dyliżansów muszą się oczywiście znaleźć w odpowiednim polu, numery paszportów, ilość osób w samochodzie - pełna biurokracja . Wizy na szczęście nie potrzebujemy, kantoru na granicy brak, kilka uśmiechów do celników, którzy zaglądają jeszcze do naszych lodówek czy przypadkiem nie przewozimy żadnego mięsa...
Przechodzimy jeszcze przez takie specjalne maty nasączone jakimś płynem, który wybije ewentualną "zarazę" , przywiezioną z Zimbabwe na podeszwach naszych butów (dobrze, że nie ma zbiorowej łaźni ) i jesteśmy w Botswanie, o czym świadczy flaga państwa.
Dojeżdżamy na nasz camp Sinamantella w okolicach godziny 14.00...
widzimy, że jest stacja benzynowa, więć przynejmniej nie musimy troszczyć sie o paliwo
na recepcji widzę znowu fajną tabliczkę, która pokazuje jakie ślady zostawiają poszczególne zwierzęta na piachu.... to dla nas przecież bardzo cenna wskazówka, bo bawiamy się w tropicieli od ponad tygodnia
na skałkach wygrzewa się jaszczurka
oraz góralek przylądowy, takie słodkie zwierzątko - wygląda trochę jak ogromna świnka morska , ale po skałach hasa ze zwinnością kozicy. Wiele cech anatomicznych łączy go ze .....słoniem !
rozbijamy obozowisko... i taki mamy widok na otaczającą nas przyrodę... w dole olbrzymie stado bawołów
okazuje się, że na campie nie ma wody, więc nie pozostaje nam nic innego, jak przygotować posiłek, otworzyć piwko, rozpalić ognisko i odpocząć.
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Ależ tej dziczyzny na ostatnim zdjęciu !!
Dla mnie to ostatni dzień na podglądanie Twojej relacji. Pewnie jak wrócę to będzie gotowa.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Lordziu,
zwierzaków rzeczywiście mnóstwo, rewelacja !! ależ fajna ta twoja wyprawa i cudne wodospady i taki fantastyczny zwierzyniec..
no tylko ten Bocian zupelnie nie pasuje do tych super wrażeń
a to zdjecie takie troche makabryczne..
No trip no life
Wojtku, spieszę z pomocą - to dzierzba purpurowa - prześliczny, też go w Zimbabwe spotkałam
Też spaliśmy na tym samym campie co Wy, tylko w domkach, ale o ich wyglądzie wole nie pisać...
Z tym gepardem to mega zazdroszczę - coś niesamowitego
Co do "słonizny" to ponoć nie jest dobra.. w Kenii widzieliśmy słonia zabitego przez kłusowników i miejscowa ludność właśnie dzieliła jego mięso, ale przewodnik mówił nam, że dla mięsa słonia się nie zabija, ale jak już jest zabity to mięso się nie może zmarnować...
http://corazdalej.pl/
Tom... wrócisz to będziesz miał co czytać
Nelcia... Bociana wolę przemilczeć, a cała Afryka może być makabryczna z punktu widzenia dobrej duszyczki
Ela jesteś nieoceniona... większość nazw ptaszków biorę z Twojego bloga
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
czyli Czarny Ląd nie dla wegetarian ?
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Tomek... antylopy lubią zieleninę
Tego dnia opuszczamy Zimbabwe i udajemy się do Botswany do Kasane - stolicy P.N Chobe. Już tam byliśmy "przelotem" przed samym wjazdem do Zimbabwe do Victoria Falls. Kolejną noc spędzimy w wypasionej Chobe Safari Lodge
Pobudka jak zwykle 5:30, zaczynamy składać namioty i nagle naszym oczom ukazuje się spektakularny wschód słońca... rzucam wszystko, chwytam statyw, biorę aparat i jestem głuchy na wszelkie prośby i groźby... śniadanie mogę zjęść poźniej, a namiot może jechać niezłożony na dachu... wszystko mam w tyle
tutaj już widać słonko... zapowiada się kolejny ciepły dzień
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Ja jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej wyprawy, a zdjęcia jak zwykle u Ciebie fantastyczne
Aga udanej podróży
Tego dnia nie mamy wielu kilometrów przed sobą, musimy się wydostać z Hwange, potem jeszcze część drogi w głąboskim piachu na reduktorze, a Botswanie już asfalt. Najgorsze jest to, że jest sobota, a my nie mamy ani jednej Puli (waluta Botswany), a tylką taką przyjmują na stacjach beznynowych, sklepach czy w knajpach. Musimy się zatem spieszyć, żeby zdążyć w miarę szybko dojechać do kasane i tam znaleźć jakiś czynny kantor/bank... Bez porannego safari ruszamy zatem w kierunku Botswany..
tutaj ładnie pozuje nam gnu
wygląda na to, że jedziemy jakimś "skrótem" , bo drogi to tutaj od dawna nie ma
tak wyglądają znaki informujące o oczkach wodnych, miejscach przystosowanych do piknikowania w P.N. Hwange
i opuszczamy w tym miejscu nasz park
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Dojeżdżamy do granicy, przed nami jeden samochód, więc pewnie szybko załatwimy formalności
Wypełniamy deklaracje, że w ostatnim czasie nie byliśmy na terenach zagrożonych wirusem Ebola, wpsiujemy skąd jedziemy i dokąd, jakim środkiem transportu, numery rejestracyjne naszych dyliżansów muszą się oczywiście znaleźć w odpowiednim polu, numery paszportów, ilość osób w samochodzie - pełna biurokracja . Wizy na szczęście nie potrzebujemy, kantoru na granicy brak, kilka uśmiechów do celników, którzy zaglądają jeszcze do naszych lodówek czy przypadkiem nie przewozimy żadnego mięsa...
Przechodzimy jeszcze przez takie specjalne maty nasączone jakimś płynem, który wybije ewentualną "zarazę" , przywiezioną z Zimbabwe na podeszwach naszych butów (dobrze, że nie ma zbiorowej łaźni ) i jesteśmy w Botswanie, o czym świadczy flaga państwa.
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...