Marynik, dla mnie to raczej ten pierwszy wariant....
Przedstawienie nie wywarło na mnie głębszego wrażenia, ale w powiązaniu z nastrojowym otoczeniem - tuż obok 1000 letnia świątynia położona na nadmorskim klifie, zachodzące słońce i małpy skaczęce wokół - było to fajne doświadczenie.
Widowisko - taniec " kecak " - oparte jest bazie hinduskiego eposu narodowego Ramayana, który opowiada historię księcia Ramy walczącego o swą ukochaną porwaną przez złego króla Rahwana. W czasie wyprawy w poszukiwaniu swej lubej, na Ramę czyha wiele przygód i niebezpieczeństw. Ale wszystko dobrze się kończy. Pokonuje on porywacza, odzyskuje ukochaną, a to dzięki pomocy wiernej mu arii małp, które dzielnie mu towarzyszą.
Sama nazwa tańca wywodzi się od dźwięków wydawanych przez małpy: ka-czak, ka-czak, ka-czak.....
Marynik, jeśli możesz to wstaw tu taki filmik, może kogoś zainteresuje - z góry dzięki
Już wkrótce zabiorę się za Maderę - specjalnie dla Ciebie - w pierwszej kolejności.
Nasze widowisko trwało około 40 minut i było urozmaicone wpadaniem na sceną amfiteatru głównych bohaterów przebranych w bardzo kolorowe, bogate stroje i to stanowiło niewątpliwą atrakcję, bo ten jednostajny chór facetów - to trudno by było znieść przez tak długi czas.
Jakoś nie mogę poznać światyni, w której kręcono film. Raczej wygląda mi to na Jawę, tymbardziej, że takich wulkanów nie ma na Bali i one też wygladają bardziej na jawajskie.
Nasze widowisko trwało około 40 minut i było urozmaicone wpadaniem na sceną amfiteatru głównych bohaterów przebranych w bardzo kolorowe, bogate stroje i to stanowiło niewątpliwą atrakcję, bo ten jednostajny chór facetów - to trudno by było znieść przez tak długi czas.
Jakoś nie mogę poznać światyni, w której kręcono film. Raczej wygląda mi to na Jawę, tymbardziej, że takich wulkanów nie ma na Bali i one też wygladają bardziej na jawajskie.
Apisku, Marinik .
poznaję ,ta świątynia to słynna Borobodur kolo Yogjakarty a wulkan to Bromo . Jedno i drugie na Jawie. Jak skoncze pisac o Rinca i Komodo , to zaczne opisywac Jawe, bo to byla ostatnia część naszej podróży. Obydwa miejsca oczywiście więc pokażę na fotkach
No i zbliża się ku końcowi nasz fantastyczny pobyt na Bali. Jutro w godzinach południowych wracamy przez Kuala Lumpur do domciu.
.Nasz ostatni dzień wykorzystujemy na odpoczynek po dość intensywnym zwiedzaniu wyspy. A więc delektujemy się ostatnim śniadankiem, potem pobyt na plaży i kąpiele w ciepłym choć nie lazurowym morzu.
Idziemy też na basen do sąsiedniej Laguny, z tej samej sieci Starwooda, co nasz hotel, a zatem możemy bez ograniczeń korzystać z ich terenów. Nawet dają nam swoje ręczniki, gdy pokazujemy kartę magnetyczną do drzwi pokoju.
Jednak ogrody tego hotelu najbardziej podobają nam się z wszystkich w ND. Ta ogromna przestrzeń, kompleks basenów, wspaniale zaaranżowane ogrody na różnych poziomach, masa kwiatów, mostków, rzeźb – to wszystko robi na mnie wielkie wrażenie.
Ostatnie popołudnie i wieczór postanawiamy spędzić w Jimbaranie. Około trzeciej podjeżdża Putu i jedziemy po raz kolejny znaną nam już dobrze trasą. Tak się dotychczas składało, że na plażę w Jimbaranie docieraliśmy dość późno i nie było czasu na bliższe poznanie tej miejscowości. Teraz możemy się dłużej poszwędać po tej rybackiej wiosce.
Wzdłuż wąziutkich uliczek prowadzących do morza stoją małe domki, niektóre ubogie, wręcz rozpadające się chatynki. Inne zadbane w ukwieconych ogródkach, obok kramy, stragany, sklepiki i lokalne knajpki.. Od czasu do czasu trafia się pensjonat otoczony ogrodem.
Na południu wioski na wzgórzach opadających do morza rozsiadły się ekskluzywne hotele takie jak Four Seasons czy Intercontinental. Na uliczkach z rzadka widuje się turystów, przeważają miejscowi. Ale już za kilka godzin te proporcje się zmienią. Zjadą tu tłumy turystów do słynnych restauracji zlokalizowanych na plaży, by podziwiać zachód słońca i objadać się świeżymi owocami morza.
W samej wiosce nie ma właściwie nic ciekawego, o wiele bardziej interesująco jest nad morzem.
Tuż przy plaży znajduje się bazar, gdzie rybacy sprzedają złowione przez siebie ryby i inne morskie stworzenia. Wybór ogromny, ale zapach nie za przyjemny. Obok drugi bazarek warzywno owocowy - tu jest znacznie bardziej sympatycznie. Kupujemy kilka pęczków trawy cytrynowej, by po powrocie uraczyć rodzinę i przyjaciół balijskimi potrawami.
Na plaży wielki ruch, tłumy mężczyzn ładują się do małych łódek, które dowożą ich do stateczków rybackich zacumowanych kilkadziesiąt metrów od brzegu. Okazuje się, że to pora kiedy rybacy wypływają na nocne połowy.
Idziemy wzdłuż plaży, mijamy wyciągnięte na piasek kolorowe łodzie, suszące się sieci, biegają pieski, bawią się dzieci.
Jest jeszcze trochę czasu by pospacerować po ogrodach Four Seasons i nacieszyć wzrok piękną roślinnością i tutejszą architekturą.
W końcu zajmujemy miejsca w restauracji i delektujemy się "ostatnią wieczerzą" w blasku zachodzącego słońca.
Następnego dnia na trasie naszego przelotu z Denpasar do Kuala Lumpur rozpętała się tropikalna burza. Prawie cały czas w ciągu 3,5 godzinnego lotu nie można było wstawać z foteli. Były tak silne turbulencje, jakich dotychczas nigdy nie przeżyłam.
No, ale na szczęście lądowanie odbyło się bez problemowo, mamy jeszcze trzy godziny do odlotu samolotu do Frankfurtu.
W trakcie rozbudowy lotniska w KL - wewnątrz terminalu- pozostawiono kawałek autentycznej dżungli. Wychodzimy z klimatyzowanych pomieszczeń w gorącą wilgotną noc, spacerujemy po drewnianych pomostach, siadamy na mokrej ławce wśród zieleni. Już nie pada, ale z drzew lecą na nas wielkie krople. Wdychamy pełną piersią to parne, pachnące tropikiem powietrze....A więc do następnego razu....Jak nie tu, to gdzieś indziej, byleby zbyt długo nie czekać.
Nawet tu, w środku ogromnego, nowoczesnego, ruchliwego lotniska żegna nas prawdziwy las deszczowy....
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że relacja bez fotek dużo traci....no, ale ja nie jestem biegła komputerowo i miałam problem ze wstawianiem zdjęć. Na szczęscie - nauczyłam się i teraz , przenosząc relacje, będę je sukcesywnie uzupełniała fotami.
Na koniec należałoby odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: Bali - dlaczego warto tam jechać?
Otóż według mojego subiektywnego zdania warto, ponieważ są tam:
- przepiękne pod względem architektonicznym świątynie - najbardziej ze wszystkich budowli sakralnych takich jak meczety, chińskie pagody, światynie hinduistyczne czy tajskie -
podobały mi się te stare ( lub tylko tak wyglądajace), omszałe, kamienne i surowe pod względem kolorystycznym świątynie balijskie
- stylowe, zawierające tradycyjne elementy zdobnicze hotele, pensjonaty i wille do wynajęcia, których dodatkowym plusem jest położenie w rozległych ukwieconych ogrodach z wielkimi
kompleksami basenów.
- przyjemny klimat, szczególnie w rejonach nadmorskich, gdzie jest dużo słońca i wieje orzeźwiająca bryza od morza
- fantastyczna, bardzo bogata przyroda - począwszy od suchych kaktusopodobnych roślin, przez wiele gatunków palm, czy kwiatów, a skończywszy na niezliczonych krzewach
- bardzo sympatyczni mieszkańcy ( z nielicznymi wyjątkami), a szczególnie obsługa hotelowa od sprzątających, poprzez kelnerów czy recepcjonistów, aż po menedżerów
- smaczne jedzenie, a szczególnie ryby i owoce morza
Nieco gorzej oceniam tamtejsze plaże, no i oczywiscie zwariowany ruch na drogach i ich jakość. I żeby nie trzeba było tam tak długo lecieć....
Z perspektywy czasu jestem zadowolona, że wybraliśmy Nusa Dua, gdyż tamtejsza atmosfera najbardziej mi odpowiadała.
Bali ma rzeczywiscie tajemniczo - mistyczny klimat i dlatego warto tam jechać, by się samemu o tym przekonać.
Marynik, dla mnie to raczej ten pierwszy wariant....
Przedstawienie nie wywarło na mnie głębszego wrażenia, ale w powiązaniu z nastrojowym otoczeniem - tuż obok 1000 letnia świątynia położona na nadmorskim klifie, zachodzące słońce i małpy skaczęce wokół - było to fajne doświadczenie.
Widowisko - taniec " kecak " - oparte jest bazie hinduskiego eposu narodowego Ramayana, który opowiada historię księcia Ramy walczącego o swą ukochaną porwaną przez złego króla Rahwana. W czasie wyprawy w poszukiwaniu swej lubej, na Ramę czyha wiele przygód i niebezpieczeństw. Ale wszystko dobrze się kończy. Pokonuje on porywacza, odzyskuje ukochaną, a to dzięki pomocy wiernej mu arii małp, które dzielnie mu towarzyszą.
Sama nazwa tańca wywodzi się od dźwięków wydawanych przez małpy: ka-czak, ka-czak, ka-czak.....
Marynik, jeśli możesz to wstaw tu taki filmik, może kogoś zainteresuje - z góry dzięki
Już wkrótce zabiorę się za Maderę - specjalnie dla Ciebie - w pierwszej kolejności.
Mariola
Och apisku, jakze mi milo - na Madere czekam niecierpliwie.
- CAŁY BUKIET - dla Ciebie
Poniżej - fragment z filmu Baraka:
Moje Pstrykanie i nie tylko
Marynik, dzięki za filmik.
Nasze widowisko trwało około 40 minut i było urozmaicone wpadaniem na sceną amfiteatru głównych bohaterów przebranych w bardzo kolorowe, bogate stroje i to stanowiło niewątpliwą atrakcję, bo ten jednostajny chór facetów - to trudno by było znieść przez tak długi czas.
Jakoś nie mogę poznać światyni, w której kręcono film. Raczej wygląda mi to na Jawę, tymbardziej, że takich wulkanów nie ma na Bali i one też wygladają bardziej na jawajskie.
Mariola
Tak - Jawa jest prawdopodobna, chcialem tylko pokazac samo "misterium kecakowe", a ono jest wg mnie swietnie pokazane przez Rona Fricke
Moje Pstrykanie i nie tylko
Apisku, Marinik .
poznaję ,ta świątynia to słynna Borobodur kolo Yogjakarty a wulkan to Bromo . Jedno i drugie na Jawie. Jak skoncze pisac o Rinca i Komodo , to zaczne opisywac Jawe, bo to byla ostatnia część naszej podróży. Obydwa miejsca oczywiście więc pokażę na fotkach
No trip no life
Właśnie mi to na Jawę raczej wygladało. Nie wiem czy kecak też jest na Jawie popularny?
Ale wkrótce nam to Nelcia wyjaśni - czekamy.
Mariola
No i zbliża się ku końcowi nasz fantastyczny pobyt na Bali. Jutro w godzinach południowych wracamy przez Kuala Lumpur do domciu.
.Nasz ostatni dzień wykorzystujemy na odpoczynek po dość intensywnym zwiedzaniu wyspy. A więc delektujemy się ostatnim śniadankiem, potem pobyt na plaży i kąpiele w ciepłym choć nie lazurowym
morzu.
Idziemy też na basen do sąsiedniej Laguny, z tej samej sieci Starwooda, co nasz hotel, a zatem możemy bez ograniczeń korzystać z ich terenów. Nawet dają nam swoje ręczniki, gdy pokazujemy kartę magnetyczną do drzwi pokoju.
Jednak ogrody tego hotelu najbardziej podobają nam się z wszystkich w ND. Ta ogromna przestrzeń, kompleks basenów, wspaniale zaaranżowane ogrody na różnych poziomach, masa kwiatów, mostków, rzeźb – to wszystko robi na mnie wielkie wrażenie.
Ostatnie popołudnie i wieczór postanawiamy spędzić w Jimbaranie.
Około trzeciej podjeżdża Putu i jedziemy po raz kolejny znaną nam już dobrze trasą. Tak się dotychczas składało, że na plażę w Jimbaranie docieraliśmy dość późno i nie było czasu na bliższe poznanie tej miejscowości. Teraz możemy się dłużej poszwędać po tej rybackiej wiosce.
Wzdłuż wąziutkich uliczek prowadzących do morza stoją małe domki, niektóre ubogie, wręcz rozpadające się chatynki. Inne zadbane w ukwieconych ogródkach, obok kramy, stragany, sklepiki i lokalne knajpki.. Od czasu do czasu trafia się pensjonat otoczony ogrodem.
Na południu wioski na wzgórzach opadających do morza rozsiadły się ekskluzywne hotele takie jak Four Seasons czy Intercontinental.
Na uliczkach z rzadka widuje się turystów, przeważają miejscowi. Ale już za kilka godzin te proporcje się zmienią. Zjadą tu tłumy turystów do słynnych restauracji zlokalizowanych na plaży, by podziwiać zachód słońca i objadać się świeżymi owocami morza.
W samej wiosce nie ma właściwie nic ciekawego, o wiele bardziej interesująco jest nad morzem.
Tuż przy plaży znajduje się bazar, gdzie rybacy sprzedają złowione przez siebie ryby i inne morskie stworzenia. Wybór ogromny, ale zapach nie za przyjemny. Obok drugi bazarek warzywno owocowy - tu jest znacznie bardziej sympatycznie. Kupujemy kilka pęczków trawy cytrynowej, by po powrocie uraczyć rodzinę i przyjaciół balijskimi potrawami.
Na plaży wielki ruch, tłumy mężczyzn ładują się do małych łódek, które dowożą ich do stateczków rybackich zacumowanych kilkadziesiąt metrów od brzegu. Okazuje się, że to pora kiedy rybacy wypływają na nocne połowy.
Idziemy wzdłuż plaży, mijamy wyciągnięte na piasek kolorowe łodzie, suszące się sieci, biegają pieski, bawią się dzieci.
Jest jeszcze trochę czasu by pospacerować po ogrodach Four Seasons i nacieszyć wzrok piękną roślinnością i tutejszą architekturą.
W końcu zajmujemy miejsca w restauracji i delektujemy się "ostatnią wieczerzą" w blasku zachodzącego słońca.
Następnego dnia na trasie naszego przelotu z Denpasar do Kuala Lumpur rozpętała się tropikalna burza. Prawie cały czas w ciągu 3,5 godzinnego lotu nie można było wstawać z foteli. Były tak silne turbulencje, jakich dotychczas nigdy nie przeżyłam.
No, ale na szczęście lądowanie odbyło się bez problemowo, mamy jeszcze trzy godziny do odlotu samolotu do Frankfurtu.
W trakcie rozbudowy lotniska w KL - wewnątrz terminalu- pozostawiono kawałek autentycznej dżungli. Wychodzimy z klimatyzowanych pomieszczeń w gorącą wilgotną noc, spacerujemy po drewnianych pomostach, siadamy na mokrej ławce wśród zieleni. Już nie pada, ale z drzew lecą na nas wielkie krople. Wdychamy pełną piersią to parne, pachnące tropikiem powietrze....A więc do następnego razu....Jak nie tu, to gdzieś indziej, byleby zbyt długo nie czekać.
Nawet tu, w środku ogromnego, nowoczesnego, ruchliwego lotniska żegna nas prawdziwy las deszczowy....
Mariola
Apisku ,
czytałem Twoją relację wtedy jeszcze nie okraszoną zdjęciami,i to nie jeden raz
Teraz czynię to ponownie i jednak nie ujmując,to teraźniejsze relacje są bardziej przejrzyste i praktyczne
Żeglarstwo – najdroższy sposób najmniej wygodnego spędzania czasu.
Janjus, dzięki.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że relacja bez fotek dużo traci....no, ale ja nie jestem biegła komputerowo i miałam problem ze wstawianiem zdjęć. Na szczęscie - nauczyłam się i teraz , przenosząc relacje, będę je sukcesywnie uzupełniała fotami.
Mariola
Na koniec należałoby odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: Bali - dlaczego warto tam jechać?
Otóż według mojego subiektywnego zdania warto, ponieważ są tam:
- przepiękne pod względem architektonicznym świątynie - najbardziej ze wszystkich budowli sakralnych takich jak meczety, chińskie pagody, światynie hinduistyczne czy tajskie -
podobały mi się te stare ( lub tylko tak wyglądajace), omszałe, kamienne i surowe pod względem kolorystycznym świątynie balijskie
- stylowe, zawierające tradycyjne elementy zdobnicze hotele, pensjonaty i wille do wynajęcia, których dodatkowym plusem jest położenie w rozległych ukwieconych ogrodach z wielkimi
kompleksami basenów.
- przyjemny klimat, szczególnie w rejonach nadmorskich, gdzie jest dużo słońca i wieje orzeźwiająca bryza od morza
- fantastyczna, bardzo bogata przyroda - począwszy od suchych kaktusopodobnych roślin, przez wiele gatunków palm, czy kwiatów, a skończywszy na niezliczonych krzewach
i drzewach lasu deszczowego
- interesujące i zróżnicowane krajobrazy - góry, jeziora, górskie potoki, wodospady, wulkany, klify nadmorskie
- najbardziej malownicze tarasy ryżowe
- bardzo sympatyczni mieszkańcy ( z nielicznymi wyjątkami), a szczególnie obsługa hotelowa od sprzątających, poprzez kelnerów czy recepcjonistów, aż po menedżerów
- smaczne jedzenie, a szczególnie ryby i owoce morza
Nieco gorzej oceniam tamtejsze plaże, no i oczywiscie zwariowany ruch na drogach i ich jakość. I żeby nie trzeba było tam tak długo lecieć....
Z perspektywy czasu jestem zadowolona, że wybraliśmy Nusa Dua, gdyż tamtejsza atmosfera najbardziej mi odpowiadała.
Bali ma rzeczywiscie tajemniczo - mistyczny klimat i dlatego warto tam jechać, by się samemu o tym przekonać.
Mariola