Nasz hotelik jest zupełnie nowy, tzn przez trzy lata był tu gruntowny remont. Zmienił się właściciel, poprzedni zrobił jakieś spore przekręty i hotel mu skonfiskowano. Pewnie dlatego nie znalazłam o nim żadnych opinii na Tripadvisorze.
Personel sympatyczny, widać, że bardzo się starają. Największą "gwiazdą" jest menedżer hotelu - Jannis. Pełni on wszystkie możliwe funkcje - jest recepcjonistą, animatorem, doradza co warto zwiedzić, na jaką się wybrać morską wycieczkę, załatwia wynajęcie samochodu, motoru, quada czy motorówki. No, ale przede wszystkim jest barmanem.
I to jakim!!!! Od początku pobytu zagaduje każdego po imieniu, wie jakie trunki i napoje każdy lubi. Jest naprawdę fenomenalny, nigdy się nie czeka na drinki, leje do woli, nie żałuje %. Każdego stara się nauczyć choć kilku podstawowych słów po grecku.
Ale mam jedno poważne zastrzeżenie....Od śniadania do północy puszcza w restauracji i przy basenie ( to ta sama okolica ) ogłuszającą muzykę. I to raczej nie grecką, ale mocno międzynarodową rąbankę. Jakoś nikt nie śmie prosić o jej ściszenie, bo jest ona puszczana na życzenie mocnej grupy młodzieńców ( zwanych dalej MDM ) solidnie umięśnionych, ogolonych i wytatuowanych - przy czym przykro mi o tym mówić - naszych rodaków. A że grupa ta wygląda dość groźnie, to inni goście wolą im się nie przeciwstawiać. Choć po kątach niosą się szeptem wypowiadane wielce negatywne opinie.
Po lanczu próbujemy zapaść w krótką sjestę przy basenie, ale głośna muza szybko nas przepłasza.
Idziemy więc na plażę, przy czy prawie cały czas pływamy i kąpiemy się. W pewnym momencie przychodzi nam do głowy, by popłynąć do nieco oddalonych od brzegu skałek. Płynie się fajnie, woda ciepła, fala minimalna, z wody widok na ląd coraz piękniejszy. W końcu docieramy do skałek, należy się krótki odpoczynek. Tylko, że na te skałki za cholerę nie możemy się wdrapać, jakieś śliskie, maziste są. Po chwili okazuje się, że to jakieś gliniane pagórki wystają z morza, a nie skały. Umazani czymś, co bardzo przypomina gnojówkę robimy odwrót do plaży. Na szczęście tak jak się łatwo tym czymś umazaliśmy, tak też szybko woda morska zmyła to z nas.
Czas na kolację. Kucharz się stara, jak może, ale prawda jest taka, że z produktów niezbyt wysokiej jakości trudno wyczarować smakowite dania. No, ale liczą się dobre chęci , a poza tym nikt głodny przecież nie chodzi....
Na szczęście są inne atrakcje....
W katalogu BP było napisane, że do kolacji obowiązuje strój formalny. Trochę to absurdalne, by w skromnym trzygwiazdkowym hoteliku przy temperaturze 35 stopni o ósmej wieczorem chłopy wbijały się w długie spodnie. I nikt się oczywiście tak nie ubiera.... Ale MDM przegina chyba trochę w odwrotną stronę. Otóż na kolacji występuje w mokrych gaciach kąpielowych - dopiero co wskakiwali do basenu -powyżej których mają już nieco zaróżowiony od słońca muskularny tors pokryty misternymi tatuażami w Eastmancolorze. Są z siebie bardzo zadowoleni, jak to wypoczywają na pełnym luzie - reszta uczestników kolacji patrzy z lekką dezaprobatą.
Momi, dzięki. No, niestety towarzystwa sobie w czasie wakacji nie możesz wybrać. Ale fakt, że byli takimi trochę klaunami hotelowymi, niektórych przyprawiali o łzy ze śmiechu - niektórych z żalu, że się tacy ulęgli....
Następnego dnia jest niedziela. Ponieważ samochód mamy dopiero od poniedziałku, a nie jesteśmy fanami plażowania, wybieramy się na zwiedzanie stolicy wyspy, miasta o tej samej nazwie - Zakynthos. Komunikacja autobusowa na wyspie jest w zaniku, a w niedzielę przed południem nie ma co na nią liczyć - jak nas przestrzega Jannis. Z Tsilivi do stolicy jest raptem około sześciu kilometrów. Co to dla nas - lubimy chodzić....Brzegiem morza niestety nie da rady iść. Nasza długa, jak na greckie warunki plaża, kończy się stromym klifem, a dalej są tylko wzgórza opadające do morza, skały, a w niewielu miejscach szczątkowe plaże w zatoczkach. Szkoda, bo fajnie byłoby poznać wyspę od strony morza. Wędrujemy zatem lokalną, mało uczęszczaną szosą, która wiedzie głównie przez gaje oliwkowe, winnice, małe wioski przekształcone w kurorciki. Droga jest bardzo zakręciasta, co chwilę opada ku morzu, by tuż za zakrętem wspinać się ostro pod górę.. Na szczęście jest jeszcze wcześnie i słońce zbyt mocno nie przypieka
.
Trzeba przyznać, że trasa jest bardzo malownicza i z przyjemnością ją pokonujemy. W miejscowości Akrotiri mijamy piękne nowoczesne luksusowe wille w ukwieconych ogrodach, a dalej srebrne, powykręcane oliwki, przydrożne tawerny, smukłe cyprysy i parasolowate pinie. W dole towarzyszy nam granatowe morze, przy czym płytsze miejsca przybierają nieprawdopodobnie błękitny kolor. Woda jest tak przezroczysta, że widać zanurzone w niej głazy na całkiem sporej głębokości. Od czasu do czasu sterczą z wody poszarpane skały. Przejście tych paru kilometrów zajmuje nam sporo czasu. Co chwilę przystajemy, coś tam oglądam, wącham kwiaty, przypatruję się robactwu, zbaczamy z głównej trasy w boczne polne dróżki, by rzucić okiem na wybrzeże. Na małym cypelku stoi biały kościółek tuż nad skalistym brzegiem morza.
Apisku czekam na więcej zdjęć z tego spaceru. Ja też uwielbiam tak spacerować do celu, zaglądać w każdą szczeline, kwiatki wąchać.....kamienie kopać na drodze..:)
i ja jestem....czytam i sie delktuje
Apisku czekam
http://www.followdreams.today/
https://www.facebook.com/followdreams.today/
Witajcie Kasia, Ania
Nasz hotelik jest zupełnie nowy, tzn przez trzy lata był tu gruntowny remont. Zmienił się właściciel, poprzedni zrobił jakieś spore przekręty i hotel mu skonfiskowano. Pewnie dlatego nie znalazłam o nim żadnych opinii na Tripadvisorze.
Personel sympatyczny, widać, że bardzo się starają. Największą "gwiazdą" jest menedżer hotelu - Jannis. Pełni on wszystkie możliwe funkcje - jest recepcjonistą, animatorem, doradza co warto zwiedzić, na jaką się wybrać morską wycieczkę, załatwia wynajęcie samochodu, motoru, quada czy motorówki. No, ale przede wszystkim jest barmanem.
I to jakim!!!! Od początku pobytu zagaduje każdego po imieniu, wie jakie trunki i napoje każdy lubi. Jest naprawdę fenomenalny, nigdy się nie czeka na drinki, leje do woli, nie żałuje %. Każdego stara się nauczyć choć kilku podstawowych słów po grecku.
Ale mam jedno poważne zastrzeżenie....Od śniadania do północy puszcza w restauracji i przy basenie ( to ta sama okolica ) ogłuszającą muzykę. I to raczej nie grecką, ale mocno międzynarodową rąbankę. Jakoś nikt nie śmie prosić o jej ściszenie, bo jest ona puszczana na życzenie mocnej grupy młodzieńców ( zwanych dalej MDM ) solidnie umięśnionych, ogolonych i wytatuowanych - przy czym przykro mi o tym mówić - naszych rodaków. A że grupa ta wygląda dość groźnie, to inni goście wolą im się nie przeciwstawiać. Choć po kątach niosą się szeptem wypowiadane wielce negatywne opinie.
Po lanczu próbujemy zapaść w krótką sjestę przy basenie, ale głośna muza szybko nas przepłasza.
Idziemy więc na plażę, przy czy prawie cały czas pływamy i kąpiemy się. W pewnym momencie przychodzi nam do głowy, by popłynąć do nieco oddalonych od brzegu skałek. Płynie się fajnie, woda ciepła, fala minimalna, z wody widok na ląd coraz piękniejszy. W końcu docieramy do skałek, należy się krótki odpoczynek. Tylko, że na te skałki za cholerę nie możemy się wdrapać, jakieś śliskie, maziste są. Po chwili okazuje się, że to jakieś gliniane pagórki wystają z morza, a nie skały. Umazani czymś, co bardzo przypomina gnojówkę robimy odwrót do plaży. Na szczęście tak jak się łatwo tym czymś umazaliśmy, tak też szybko woda morska zmyła to z nas.
Czas na kolację. Kucharz się stara, jak może, ale prawda jest taka, że z produktów niezbyt wysokiej jakości trudno wyczarować smakowite dania. No, ale liczą się dobre chęci , a poza tym nikt głodny przecież nie chodzi....
Na szczęście są inne atrakcje....
W katalogu BP było napisane, że do kolacji obowiązuje strój formalny. Trochę to absurdalne, by w skromnym trzygwiazdkowym hoteliku przy temperaturze 35 stopni o ósmej wieczorem chłopy wbijały się w długie spodnie. I nikt się oczywiście tak nie ubiera.... Ale MDM przegina chyba trochę w odwrotną stronę. Otóż na kolacji występuje w mokrych gaciach kąpielowych - dopiero co wskakiwali do basenu -powyżej których mają już nieco zaróżowiony od słońca muskularny tors pokryty misternymi tatuażami w Eastmancolorze. Są z siebie bardzo zadowoleni, jak to wypoczywają na pełnym luzie - reszta uczestników kolacji patrzy z lekką dezaprobatą.
Mariola
Cudnie Cudnie Apisku, zawsze mi się marza te dwie wyspy i z zapartym tchem czytam Twoją relację, jak każda zresztą
CO do tych umięsnionych półgłówków to mam na nich uczulenie i to od wczesnej młodości - jak to mawiał mój Kochany Dziadek - DZIADOSTWO
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Momi, dzięki. No, niestety towarzystwa sobie w czasie wakacji nie możesz wybrać. Ale fakt, że byli takimi trochę klaunami hotelowymi, niektórych przyprawiali o łzy ze śmiechu - niektórych z żalu, że się tacy ulęgli....
Mariola
Witaj Apisku! Czytam z ciekawością !
I ja witam
Apisku, czy ta fotka to z Assos ?
Następnego dnia jest niedziela. Ponieważ samochód mamy dopiero od poniedziałku, a nie jesteśmy fanami plażowania, wybieramy się na zwiedzanie stolicy wyspy, miasta o tej samej nazwie - Zakynthos. Komunikacja autobusowa na wyspie jest w zaniku, a w niedzielę przed południem nie ma co na nią liczyć - jak nas przestrzega Jannis. Z Tsilivi do stolicy jest raptem około sześciu kilometrów. Co to dla nas - lubimy chodzić....Brzegiem morza niestety nie da rady iść. Nasza długa, jak na greckie warunki plaża, kończy się stromym klifem, a dalej są tylko wzgórza opadające do morza, skały, a w niewielu miejscach szczątkowe plaże w zatoczkach. Szkoda, bo fajnie byłoby poznać wyspę od strony morza. Wędrujemy zatem lokalną, mało uczęszczaną szosą, która wiedzie głównie przez gaje oliwkowe, winnice, małe wioski przekształcone w kurorciki. Droga jest bardzo zakręciasta, co chwilę opada ku morzu, by tuż za zakrętem wspinać się ostro pod górę.. Na szczęście jest jeszcze wcześnie i słońce zbyt mocno nie przypieka
.
Trzeba przyznać, że trasa jest bardzo malownicza i z przyjemnością ją pokonujemy. W miejscowości Akrotiri mijamy piękne nowoczesne luksusowe wille w ukwieconych ogrodach, a dalej srebrne, powykręcane oliwki, przydrożne tawerny, smukłe cyprysy i parasolowate pinie. W dole towarzyszy nam granatowe morze, przy czym płytsze miejsca przybierają nieprawdopodobnie błękitny kolor. Woda jest tak przezroczysta, że widać zanurzone w niej głazy na całkiem sporej głębokości. Od czasu do czasu sterczą z wody poszarpane skały. Przejście tych paru kilometrów zajmuje nam sporo czasu. Co chwilę przystajemy, coś tam oglądam, wącham kwiaty, przypatruję się robactwu, zbaczamy z głównej trasy w boczne polne dróżki, by rzucić okiem na wybrzeże. Na małym cypelku stoi biały kościółek tuż nad skalistym brzegiem morza.
Mariola
Witaj Plumeria i Bereciku
Ta fotka testująca jest z trasy naszej pieszej wędrówki z Tsilivi do stolicy, gdzieś z rejonu miejscowości Akrotiri.
Mariola
Apisku czekam na więcej zdjęć z tego spaceru. Ja też uwielbiam tak spacerować do celu, zaglądać w każdą szczeline, kwiatki wąchać.....kamienie kopać na drodze..:)
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/