--------------------

____________________

 

 

 



Południowa Kalifornia - dlaczego warto tam jechać?

140 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Przechodzimy kawałek i znów ukazuje się plaża w zatoczce, ta jest piaszczysta, bez kamieni, odgrodzona od oceanu falochronem.  Rozłożyły się na niej foki. Ciekawe, że foki i lwy morskie nie mieszają się, każdy gatunek ma swoje ulubione terytoria.

Ta zatoka nazywa się Children`s Pool, gdyż były tu w przeszłości bardzo dogodne warunki do plażowania z dziećmi. Fajny piaseczek, łagodne zejście do morza. Ale od pewnego czasu miejsce to upodobały sobie foki i właśnie tutaj rodzą się młode. Władze miejskie odgrodziły je taśmą, aby spacerujący ludzie nie przeszkadzali nowonarodzonym zwierzętom. Cały czas toczy się spór o ten teren, czy władze miejskie miały prawo zakazać wstępu dzieciom na tę plażę, bo akurat upatrzyły ją sobie foczki???? I kto tu jest ważniejszy?

Wędrujemy sobie nadmorskim bulwarem i o mało nie zapomniałyśmy o tych nieszczęsnych dwóch godzinach parkingowych.

Pytam Laurę skąd ci pilnujący godzin parkowania będą wiedzieć jak długo stoi tam samochód???? Przecież nie ma tam żadnego parkometru. Po dojściu do samochodu Laura schyla się w okolicy tylnego koła i pokazuje mi mały krzyżyk narysowany kredą. Okazuje się, że facet ze straży miejskiej przejeżdża co dwie godziny tym szlakiem i zaznacza po swojemu samochody. Jeżeli w czasie kolejnego objazdu widzi swój znaczek, to znaczy, że samochód stoi dłużej niż dozwolone dwie godziny. No to zakłada mu na koło blokadę, za zdjęcie której płaci się 300 $. A na takie mandaty, nawet tutaj w tej bogatej dzielnicy, nie ma chętnych , a więc wszyscy bardzo pilnują tych godzin. Ludzie są tu w ogóle bardzo zdyscyplinowani, nie kombinują, nie główkują jakby tu obejść przepisy. Na pustym skrzyżowaniu, czekają na zielone światła, czerwona linia namalowana wzdłuż chodnika, to świętość – nikt tu nie zaparkuje. Jacyś dziwni......oczywiście żartuję, może właśnie dzięki tej solidności i subordynacji doszli do tego, co mają....

Podjeżdżamy nieco dalej na najwyższe klify w okolicy – ulubione miejsce paralotniarzy. Ale niestety dziś nie ma ani śladu wiatru, więc i paralotniarzy brak.

Już sobie wyobrażam te kolorowe punkciki na tle zielonych wzgórz i niebieskiej wody.

Za parę dni takie właśnie mamy widoki wędrując z mężem po Torrey Pines Reserve.

Na koniec robię sobie fotkę w tym czeronym nieco już przechodzonym mustangu.

I czas wracać do San Diego, jako że mężowie już zajęcia skończyli i pewno się za nami niezmiernie stęsknili hehehe....

Mariola

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 17 godzin 48 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Pieknie tutaj, fajne klify, plaze, przepiekna przyrody no i te foczki  Yahoooraz pelikany Smile kurcze chyba bym mogla pomieszkac troche  w takim fajnym miesjcu

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Nelcia, choć nie jestem fanką amerykańskich miast, to akurat SD i jego okolica zrobiło na mnie super wrażenie. Tam czułam się jak na wakacjach w jakimś egzotycznym miejscu, a jednocześnie wokół czysto, schludnie, dobre jedzonko, sympatyczni ludzie, no i pogoda lepsza niż na Seszelach czy Mauritiusie....

Dziś wieczorem idziemy do rybnej restauracji Fish Market w dzielnicy Seaport Village. Budynek jest 19-wieczny, drewniany, tuż nad oceanem na palach. W pobliżu znajduje się port rybacki, no to chyba świeże rybki mają?????

Tu również trzeba na wieczór robić rezerwację, hotel wszystko załatwia.

Przyjeżdżamy nieco wcześniej, by się jeszcze przejść nadwodnym bulwarkiem

Jest stąd fajny widok na niezbyt odległe centrum miasta, no i towarzystwo Fish Market ma doborowe.

Przede wszystkim tuż obok stoi zakotwiczony i pełniący obecnie rolę muzeum lotniskowiec Midway, który 50 lat służył lotnictwu amerykańskiemu. Brał między innymi udział w wojnie w Wietnamie oraz akcji Pustynna Burza na Bliskim Wschodzie, a stacjonowało na nim 4000 żołnierzy i lotników oraz był bazą dla blisko 100 samolotów bojowych.

Bardzo ciekawe miejsce, przyjdziemy go zwiedzić...

Na niewielkim skwerku pomiędzy restauracją a Midwayem znajduje się z kolei pamiątka z czasów II wojny, a mianowicie pomnik tzw Kiss, czyli pocałunek.

Jego pierwowzorem było zdjęcie wykonane 14 sierpnia 1945 roku w Nowym Jorku dniu ogłoszenia zwycięstwa USA nad Japonią. Radosny tłum zebrał sie wówczas na Times Square by świętować zakończenie wojny. Szczęśliwy marynarz dorwał w objęcia niezmajomą dziewczynę i w tym momencie fotograf strzelił fotę. No i na podstawie tej fotki wykonano parę dość szkaradnych pomników. Jeden z nich stoi we włoskim porcie Civitavechia, który to uwieczniła Kiwi w swojej relacji z rejsu....

No a drugi stoi właśnie tu, na nabrzeżu w San Diego - ówczesnej i obecnej bazie lotnictwa i marynarki wojennej w strefie Pacyfiku. To właśnie stąd pochodząca armia dała łupnia Japończykom.

No cóż, piękny ten pomnik nie jest, ale upamiętnia doniosłe chwile.

Fajnie też wyglada port rybacki w zachodzacym słońcu, a szczególnie pelikany, które tu zawsze krążą w oczekiwaniu na rybacki poczęstunek.

Wnętrze restauracji jest bardzo stylowe, całe w drewnie, na ścianach wiszą stare sieci, harpuny oraz ryciny przedstawiające scenki z życia rybaków.

Przy wejściu kolejka – pomimo rezerwacji trochę musimy poczekać. Dostajemy jakieś ustrojstwo, które zacznie mrugać jak stolik bedzie gotowy, a tymczasem siadamy z drinkiem na tarasie. Ale wieczór jakiś dzisiaj chłodnawy, dobrze że włączyli nagrzewnice.

Jak ustrojstwo zamrugało z chęcią przenosimy się do wnętrza.

Mąż sam nie wie na co sie zdecydować wśród bogatego wyboru krewetkowo – małżowo- mulowo – ślimaczkowego. Wybiera swieże ostrygi, a ja na odwrót od razu decyduję, że żadnej przystawki nie chcę...

Jako danie zasadnicze zamawiamy pacyficzną rybę mahi – mahi, ponoć wspaniała. Mąż się zachwyca, dla mnie ryba, jak ryba, ale niech mu będzie. Do tego białe kalifornijskie chardonnay...i rachuneczek najwyższy z wszystkich jakie żeśmy w trakcie pobytu zapłacili. Tak, że radzę w razie wizyty w San Diego uważać na tę restaurację, choć bardzo polecana i mocno reklamowana...

Mariola

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Świetną wycieczkę zorganizowała Laura i jaką furą Dirol Pięknie i te foczki, lwy morskie, pelikany.

anusia
Obrazek użytkownika anusia
Offline
Ostatnio: 4 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 03 wrz 2013

Cudniaste zwierzole Man in love

KIWI
Obrazek użytkownika KIWI
Offline
Ostatnio: 8 lat 7 miesięcy temu
Rejestracja: 05 wrz 2013

To Laura trafiła w dychę z tą wycieczką.Dobrze,że nie chciała pokazać ,,wielkiego świata" gwiazd Pleasantry .Jak dla mnie numero uno - rezerwat z całym wszelakim swoim dobrodziejstwem Wacko

- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Plumeria, Anusia, Kiwi – faktycznie Laura zrobiła mi frajdę z tym rezerwatem i La Jollą. Choć i sama też bym tam dotarła, ale autem było łatwiej i szybciej. No i można było pogadać i o coś podpytać....

Następnego dnia Laura jedzie odwiedzić koleżankę mieszkającą w okolicach San Diego, a więc znów pozostaje mi samotne zwiedzanie. 

Ale co za niespodzianka??????? W czasie śniadania męża poszukuje jeden z organizatorów konferencji. Okazuje się, że mają dla mnie darmowe zaproszenie do Sea Worldu – niby żebym się tak bardzo nie nudziła, jak mąż jest cały dzień zajęty, hahaha. Ale ja nie z tych nudzących się....

Tak naprawdę nie zamierzałam się tam w ogóle wybrać. Po pierwsze - nie znoszę oglądania jakiejkolwiek tresury zwierząt, wiem ile się ono wycierpi zanim nauczy się dziwacznych sztuczek fascynujących ludzi. Po drugie – nie lubię żadnych parków rozrywki i atrakcji tam oferowanych. Rozumiem, że może to być interesujące dla najmłodszej latorośli, także dla dorosłych, ale ja nie należę do tej grupy...... A po trzecie - wynikające z dwóch poprzednich – nie miałam zamiaru wydawać 84$ na bilet ( dzieci 3-9 lat za 78$) i tracić kilku godzin cennego czasu.

Ale stało się inaczej, mając darmową wejściówkę i zamglony poranek jadę sobie troleyem, a potem autobusem do czołowej atrakcji San Diego czyli Sea Worldu. Może rzeczywiście warto coś takiego zobaczyć i nie mówić z góry, że się nie lubi – nie doświadczywszy na własnej skórze.

Leży on w pobliżu oceanu w Mission Bay Park, pośród lagun i rozlewisk – bardzo malowniczo. Przyjechałam wcześnie mając nadzieję, że będzie jeszcze mało zwiedzajacych i szybko uda mi się obskoczyć tę atrakcję.

Ale takich mądrych jak ja jest wielu.

Sea World jest oceanarium w teorii, a w praktyce bardziej parkiem rozrywki o wodnej tematyce. Ponieważ do pokazów tresury zwierząt jest jeszcze trochę czasu, postanawiam przejść się po wielkim terenie.

Akurat w tym miesiącu obchodzone jest hucznie 50-lecie istnienia parku, do którego rocznie ściąga ponad 5 milionów zwiedzajacych. Dla mnie najciekawsze są potężne akwaria z kolorowymi rybami, żółwiami, mantami. Ciekawie wygląda ekspozycja rekinów – przechodzi się szklanym tunelem i raptem wokół ze wszystkich stron pływają różne gatunki tych ludojadów. No, nie przesadzajmy większość w ludziach nie gustuje. Nieco tandetniejsze wrażenie robi tzw Dzika Arktyka, gdzie wśród styropianowej???/plastikowej???dekoracji żyją niedźwiedzie polarne, pingwiny i morsy. Jak bym była jednym z nich, to po stokroć wolałabym mieszkać w luksusowych warunkach tutejszego ZOO.

Zaraz zacznie się wielkie show z orkami w roli głównej – to właśnie one są tu największymi gwaiazdami.

W tej chwili jest tu 10 orek, pierwszą była Shamu i ona jest też znakiem firmowym Sea Worldu. Tutejsze oceanarium jest przodujące w hodowli orek w niewoli.

Siadamy w amfiteatrze nad sporym basenem, ci co siedzą najbliżej przewidzieli zagrożenie kapielą i mają peleryny. Wbiegają trenerzy, wpływają orki, rozbrzmiewa muzyka, rozpoczyna się gra świateł.

A więc cyrk pora zacząć....Trzeba przyznać, ze w ciągu 20 minutowego show zachwyca widzów niesamowita perfekcja wykonywania wszystkich poleceń trenera przez orki. Te majestatyczne ogromne biało – czarne stworzenia reagują na najmniejszy gest trenera.. Ale najwięcej radochy wśród widzów jest wówczas, gdy potężna orka wyskakuje w górę i spadając do wody ochlapuje siedzących najbliżej.

Potem są jeszcze pokazy delfinów, niedźwiedzi polarnych, pingwinów i co najdziwniejsze innych zwierzaków. Jeszcze nigdy przedtem nie widziałam tresury kotów!!!!

Za dodatkową opłatą można sobie popływać z delfiknami.

Z pozostałych atrakcji jest możliwość super szybkiego wjechania na 100 metrowej wysokości wieżę widokową, przejażdżka kolejką gondolową nad całym terenem, zjazdy rollercosterami wpadającymi do wody, pokręcenie się na karuzeli – ośmiornicy, a jak ktoś jeszcze jest nie dość przemoczony pozostaje mu spływ rwącą rzeką. Teraz to nawet trochę żałuję, że tą rzeczką się nie przepłynęłam, toż to prawie jak rafting...

Ale i o tych kompletnie mokrych zwiedzających tu pomyślano. Jest wiele suszarni, gdzie w każdej zmieszczą się nawet trzy osoby.

W sumie atrakcji jest wiele dla kogoś kto lubi taką formę rozrywki, ale mnie osobiście bardziej podobało się oceanarium w Monterey. Wszystko obskoczyłam w niespełna cztery godziny, oczywiście rezygnując z tych typowych atrakcji parku rozrywki – typu rollercoster, karuzela, spływ rzeką czy wjazd na wieżę itp.

Ludzie spędzają tu cały dzień, a ja się zmywam. Potwierdzają się moje przypuszczenia, że to niekoniecznie moja bajka. No, ale i tak warto było ....

W międzyczasie zachmurzenio – zamglenie zniknęło i znów pojawia się błękitne niebo. To podobno bardzo charakterystyczne dla tutejszej pogody, ranki są mgliste tuż nad oceanem, a koło południa się wypogadza. Ale kilka kilometrów w głąb lądu od samego rana świeci słońce. Nam się taka pogoda przydarzyła tylko raz, ale w maju i czerwcu jest to ponoć regułą. Istnieje nawet takie powiedzenie: May – grey, June – gloom, co oznacza: maj – szary, czerwiec – posępny/pochmurny.

Z kolei najgorętsze miesiące to sierpień – wrzesień, a najwięcej deszczu jest od grudnia do lutego, ale i tak roczny opad to zaledwie 20 cm deszczu. W miesiącach zimowych temperatura waha się 16-18 stopni, a latem 24-28 stopni. Statystycznie jest tylko kilkanaście dni, gdy przekracza 30 stopni. W tym roku są tu cholerne anomalie pogodowe, gdyż już w czasie naszego pobytu temperatury przekraczały prawie każdego dnia 30 stopni. Za to w zimie opady były znikome i wszyscy się obawiają o tegoroczne zbiory, bo Kalifornia jest głównym obszarem warzywniczo – sadowniczym w USA.

Mariola

bepi
Obrazek użytkownika bepi
Offline
Ostatnio: 3 lata 1 tydzień temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Cudnie Preved

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Bepi, wiosna tam była w pełnym rozkwicie, a w ogóle pełno tam zwierzątek i wspaniałej roślinności.

Słońce praży niemiłosiernie, postanawiam więc po tym hałasie i tłoku skorzystać z

naszych włości hotelowych z basenem na czele.

Wysiadam na naszej stacji troleya Mission Valley, ale zamiast skręcić w prawo do hotelu, impulsywnie robię zwrot w lewo ku ogromnemu centrum handlowemu Fashion Valley. Takie babskie widzimisię, choć jakąś specjalną fanką shoppingu nie jestem.

Na tym typowym amerykańskim mallu znajduje się około 200 sklepów i sklepików, 30 restauracji i barów oraz 18 sal kinowych.

A to widok na centrum handlowe z tarasu na 10 piętrze naszego hotelu

Największe sklepy to Macy`s oraz Bloomigdale, oprócz tego jest wiele salonów czołowych projektantów mody, drogerii, sklepów z luksusową , organiczną żywnością, cukierni oraz lodziarni. A wszystko to rozlokowane na dwóch poziomach.

Ale najbardziej podobają mi się rozrzucone między poszczególnymi budynkami kąciki wypoczynkowe. Tu chyba odpoczywają wykończeni biegiem po sklepach mężowie i dzieci, dla których też tu pełno atrakcji.

Do tych markowych typu Prada, Versace, Louis Vuitton czy Tiffany – nie wchodzę, wystarczy, że sobie pooglądam wystawy. Choć podobno nawet w takich sklepach w USA można się taniej obkupić niż w starej Europie.

Ale za to spodobały mi się ciuszki w Banana Republic i owszem coś tam kupiłam...

A na koniec zakupów idę do kącika fastfoodowego. W półokręgu zgrupowały się tu różne knajpki zadawalające chyba każdy gust. Począwszy od tradycyjnych hamburgerowni, poprzez kurczakarnie, fish and chips, sushi, sałatkarnie, lokaliki serwujące tajskie makarony i ryże, czy meksykańskie tortille no i oczywiście pizzernie dokąd ochoczo zmierzam.

I to było właśnie moje najtańsze spożyte w San Diego żarełko – niecałe 9$ za sporą ćwiartkę pizzy – nawet smacznej - i wyciskany sok z pomarańczy!!!!

No i obładowana oraz obżarta wracam do hotelu na zasłużony odpoczynek.

Oczywiście na basen z podgrzewaną wodą....

.

Mariola

Madziarra-M1 (nieaktywny)
Obrazek użytkownika Madziarra-M1

Apisku, złamałam swoją zasadę, że nie czytam relacji przed jej zakończeniem bo później nie lubię czekać na ciąg dalszy. Ale już nie wytrzymałam. Relacja, jak wszystkie w Twoim wykonaniu, ciekawa, zdjęcia piękne. Czekam na więcej Yahoo

Strony

Wyszukaj w trip4cheap