Droga powrotna wyglądała całkiem podobnie. Najpierw do miasta odwieźć przewodniczkę. W jej rodzinnym mieście co roku organizowany jest przepiękny festiwal balonów, połączony z koncertami i sztucznymi ogniami . Opowiadała nam o tym, ale jakoś nie mogłem sobie wyobraziź w Birmie tego wydarzenia jako szczególnie widowiskowego.
Dopiero będąc w Pyin U Lvin , zwiedzając jakąś pagodę natknęliśmy się na wystawę fotograficzną, której tematem był właśnie ten festiwal. Mucha nie siada Prawie jak Woodstock, a bolony pierwsza klasa.
Gdzieś sie jeszcze zabłąkała fotka z wizyty w domowej wytwórni liści potrzebnych do zawijania cygaretek . To juz znowu zupełnie inna wioska, a dzięki naszej przewodniczce mogliśmy wejść jak do siebie.
W co trzecim domu odbywa się jakaś chałupnicza produkcja . Najczęściej rodziny specjalizują się . Czasem to będzie produkcja wachlarzy, innym razem białych koszul , makaronu ryżowego lub jak kto woli ryżowych chipsów. W jednym domu robią filtry do cygaretek, w innym liście , a jeszcze gdzie indziej jakaś kobieta o zwinnych rękach zawija tytoń w te sreberka......
Nie potrzeba tutaj odwiedzać żadnych tego typu miejsc specjalnie przygotowanych dla turystów. Szwędając się samemu, lub idąc na jakikolwiek treking okazji będzie wiele
hehee , na szczęście żadnych hipermarketów się nie doczekali. Co najwyżej sklepiku z bambusa.
To mapa Baganu. Bagan to w zasadzie wiele kilometrów kwadratowych jakiejś dzikiej sawanny + kilka wiejskich ulic i tysiąc katedr.
Plan na zwiedzanie Baganu - zabrać sporo wody do plecaka, rower i jechać.....TAM. Skęcając zawsze w prawo jest szansa wrócić w okolice punktu startowego
Jakbym miał opisać z czym kojarzy mi się Bagan to......z katedrami i patatajami.
Nie zapominajac o praktykach, którzy nie bardzo chcą się odrywać od ziemi wspomnę , iż do Bagan z Nyaungshwe dotarliśmy autobusem. Nic trudnego , a nawet nic prostszego w obecnych czasach. Dzień przed wyjazdem kupilismy sobie bilety w naszym hoteliku. Cena taka jak zawsze, czyli zgodna z przewodnikiem.
Co teraz tacy turyści jak my muszą zrobić ? Nic.....
Trzeba wstać o godzinkę wczesniej. Autobus odjeżdża o godz 7.00 ale nie z Nyaungshwe tylko 10 kilometrów dalej , ze skrzyżowania z drogą krajową ileśtam. Dokładnie z tego miejsca , do którego nas tu przywiozło.
Zatem trzeba wstać nieco wcześniej, zabrać swoje śniadanko na wynos i poczekać 15 minut w recepcji. Nie należy zapomnieć pożegnać się z bardzo sympatycznym właścicielem hoteliku oraz pomachać panience Frajeeeg. Dziewczyna od smażonych jajek też wstaje wcześnie.
To wszystko. Potem już nas przewalają jak worki ziemniaków. Pickup spod hoteliku jest w cenie biletu. Krótki postój na przystanku , sprawdzenie bileciku i w drogę.....
Podobno to najgorsza trasa w turystycznej pętli. A skąd. Jechało się całkiem normalnie, jak zawsze. Jakieś 8 godzin.
Do Bagan dojeżdżamy około 15-tej. Okolo 10 kilometrów przed miejscowością na jedynej drodze dojazdowej ustawiony jest szlaban. Wjazd w strefę archeologiczną Bagan kosztuje 10 usd. Płacimy, kupując dodatkowo za troszkę kyatów mapę z zaznaczonymi wszystkimi ważniejszymi miejscami....
Prosta ta mapa, prościutka miejscowość. Dwie główne szosy , wzdłuź której rozciągnięta jest wioska Bagan od New Bagan do Old Bagan...Reszta to sawanna, porośnięta kaktusami, przeorana wyschniętymi korytami rzeczek, miejscami zasiedlona gospodarstwami. Nie ma dróg asfaltowych oprócz dwóch powyżej wspomnianych. Tylko piach i kamyczki. Gdzieś wzdłuż Baganu toczy swe koryto również rzeka Irawady....
Na to wszystko tysiące stup. Od takich niedużych po wielkości prawie katedry. Tych największych są dziesiątki. Opuszczone, niepilnowane. Można cały dzień szwędać się po tej sawannie rowerkami lub konnymi bryczkami, nie widzieć miejsca ze stupą spod której się wyjechało rano , a także nie widzieć po horyzont końca tej dziwnej krainy paj....
Na razie kolejne dwie fotki w mrocznych przedświtowych klimatach. (ps: wstanie o 4.30 w Bagan to przyjemność. Wychodzimy , zabieramy swoje rowerki, które mamy wynajęte na 3 dni , wsiadamy i jedziemy w ciemną noc. Przejeżdżamy tylko asfaltówkę przy której jest nasz hotel i już możemy wbijać się w te pola i kaktusy. Wiewiórki uciekają nam spod kół, a mijane w tą ciemną noc katedry wyglądają jak góry Mordoru......Trzeba sobie jakąś wybrać i dzień można witać na jej szczycie.
Gdzieś na szczycie góry kiedyś spotkamy się jak to śpiewał Grubson
Urwipołcie. Diabolkowate spojrzenia, ale nie budza niepokoju. Ot - dzieciaki.
Moje Pstrykanie i nie tylko
Reszta wycieczki to już po prostu Kakku.
Droga powrotna wyglądała całkiem podobnie. Najpierw do miasta odwieźć przewodniczkę. W jej rodzinnym mieście co roku organizowany jest przepiękny festiwal balonów, połączony z koncertami i sztucznymi ogniami . Opowiadała nam o tym, ale jakoś nie mogłem sobie wyobraziź w Birmie tego wydarzenia jako szczególnie widowiskowego.
Dopiero będąc w Pyin U Lvin , zwiedzając jakąś pagodę natknęliśmy się na wystawę fotograficzną, której tematem był właśnie ten festiwal. Mucha nie siada Prawie jak Woodstock, a bolony pierwsza klasa.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Gdzieś sie jeszcze zabłąkała fotka z wizyty w domowej wytwórni liści potrzebnych do zawijania cygaretek . To juz znowu zupełnie inna wioska, a dzięki naszej przewodniczce mogliśmy wejść jak do siebie.
W co trzecim domu odbywa się jakaś chałupnicza produkcja . Najczęściej rodziny specjalizują się . Czasem to będzie produkcja wachlarzy, innym razem białych koszul , makaronu ryżowego lub jak kto woli ryżowych chipsów. W jednym domu robią filtry do cygaretek, w innym liście , a jeszcze gdzie indziej jakaś kobieta o zwinnych rękach zawija tytoń w te sreberka......
Nie potrzeba tutaj odwiedzać żadnych tego typu miejsc specjalnie przygotowanych dla turystów. Szwędając się samemu, lub idąc na jakikolwiek treking okazji będzie wiele
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Rozdział kolejny :
--------------------------------
Nie ma , nie ma wody na pustyni, a rowery dalej nie chcą iść........amihaaaaa........oraz dużo, duża patatajów i na koniec ci-jaaaa !!! czyli Bagan.
ale to po przerwie reklamowej
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
jakaś gazetka z Tesco zaplątała się w koszyczku... birmańskie promocje..??
hehee , na szczęście żadnych hipermarketów się nie doczekali. Co najwyżej sklepiku z bambusa.
To mapa Baganu. Bagan to w zasadzie wiele kilometrów kwadratowych jakiejś dzikiej sawanny + kilka wiejskich ulic i tysiąc katedr.
Plan na zwiedzanie Baganu - zabrać sporo wody do plecaka, rower i jechać.....TAM. Skęcając zawsze w prawo jest szansa wrócić w okolice punktu startowego
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Dzisiaj nie mam nastroju do pisania elaboratu (zabrakło piwka w lodówce) , więc tylko dwie fotki..... Jutro lub pojutrze coś nabazgram.
Do Baganu przyjechalismy na dwa dni, ale zostaliśmy cztery. Śliczne miejsce. Czuliśmy się jak na wczasach. Sielankowo.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
He he, wczasy z pobudka przedswitowa?
Moje Pstrykanie i nie tylko
To czekamy na więcej
Dużo , dużo patatajów i na koniec ciiiijaaaa !!!
Jakbym miał opisać z czym kojarzy mi się Bagan to......z katedrami i patatajami.
Nie zapominajac o praktykach, którzy nie bardzo chcą się odrywać od ziemi wspomnę , iż do Bagan z Nyaungshwe dotarliśmy autobusem. Nic trudnego , a nawet nic prostszego w obecnych czasach. Dzień przed wyjazdem kupilismy sobie bilety w naszym hoteliku. Cena taka jak zawsze, czyli zgodna z przewodnikiem.
Co teraz tacy turyści jak my muszą zrobić ? Nic.....
Trzeba wstać o godzinkę wczesniej. Autobus odjeżdża o godz 7.00 ale nie z Nyaungshwe tylko 10 kilometrów dalej , ze skrzyżowania z drogą krajową ileśtam. Dokładnie z tego miejsca , do którego nas tu przywiozło.
Zatem trzeba wstać nieco wcześniej, zabrać swoje śniadanko na wynos i poczekać 15 minut w recepcji. Nie należy zapomnieć pożegnać się z bardzo sympatycznym właścicielem hoteliku oraz pomachać panience Frajeeeg. Dziewczyna od smażonych jajek też wstaje wcześnie.
To wszystko. Potem już nas przewalają jak worki ziemniaków. Pickup spod hoteliku jest w cenie biletu. Krótki postój na przystanku , sprawdzenie bileciku i w drogę.....
Podobno to najgorsza trasa w turystycznej pętli. A skąd. Jechało się całkiem normalnie, jak zawsze. Jakieś 8 godzin.
Do Bagan dojeżdżamy około 15-tej. Okolo 10 kilometrów przed miejscowością na jedynej drodze dojazdowej ustawiony jest szlaban. Wjazd w strefę archeologiczną Bagan kosztuje 10 usd. Płacimy, kupując dodatkowo za troszkę kyatów mapę z zaznaczonymi wszystkimi ważniejszymi miejscami....
Prosta ta mapa, prościutka miejscowość. Dwie główne szosy , wzdłuź której rozciągnięta jest wioska Bagan od New Bagan do Old Bagan...Reszta to sawanna, porośnięta kaktusami, przeorana wyschniętymi korytami rzeczek, miejscami zasiedlona gospodarstwami. Nie ma dróg asfaltowych oprócz dwóch powyżej wspomnianych. Tylko piach i kamyczki. Gdzieś wzdłuż Baganu toczy swe koryto również rzeka Irawady....
Na to wszystko tysiące stup. Od takich niedużych po wielkości prawie katedry. Tych największych są dziesiątki. Opuszczone, niepilnowane. Można cały dzień szwędać się po tej sawannie rowerkami lub konnymi bryczkami, nie widzieć miejsca ze stupą spod której się wyjechało rano , a także nie widzieć po horyzont końca tej dziwnej krainy paj....
Na razie kolejne dwie fotki w mrocznych przedświtowych klimatach. (ps: wstanie o 4.30 w Bagan to przyjemność. Wychodzimy , zabieramy swoje rowerki, które mamy wynajęte na 3 dni , wsiadamy i jedziemy w ciemną noc. Przejeżdżamy tylko asfaltówkę przy której jest nasz hotel i już możemy wbijać się w te pola i kaktusy. Wiewiórki uciekają nam spod kół, a mijane w tą ciemną noc katedry wyglądają jak góry Mordoru......Trzeba sobie jakąś wybrać i dzień można witać na jej szczycie.
Gdzieś na szczycie góry kiedyś spotkamy się jak to śpiewał Grubson
http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=SMVCglNyCwA
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/