Nastepnęgo dnia, gdy się budzę, coś mnie niepokoi. Codziennie na podłodze jest widoczna słoneczna smuga , które przeciska się przez niezbyt szczelne drzwi. A dzisiaj jej nie ma, o kurczę.....
I faktycznie, otwieram okiennice, a tam równo szaro- buro. I jeszcze w dodatku ta noga mnie pobolewa. Same stresy....
Idziemy na śniadanie i w międzyczasie się wypogadza, ale tylko nad wybrzeżem. Nad okolicznymi górami nadal zalega gruba warstwa chmur.
A my właśnie dziś wybieramy się w góry!!!!
Mąż marudzi, że już wczorał chciał połazić po górach, a ja wybrałam Costę Smeraldę.
No trudno, mamy ostatni dzień samochód, to go trzeba wykorzystać. Nie rozłożymy się przecież na plaży...jedziemy zdobywać szczyty!!!!
Im wyżej wspinamy się serpentyniastą drogą, tym jest bardziej ponuro.
W miejscowości Tortola kończy się dobra droga i zaczyna gęsta mgła....Góry coraz wyższe, ale widoczność niestety słaba. Najważniejsze, że nie pada.
Naszym pierwszym celem jest wymarła wioska Gairo Vecchio.
Ta wieś założona w 11 wieku przetrwała prawie całe tysiąclecie aż do 1951 roku. Wtedy spłynęła na nią potężna lawina błotna i kompletnie zniszczyła calą osadę. Wioska położona jest wysoko w górach, na stromym zboczu. W wyniku wyjątkowo ulewnych i długotrwałych deszczów namokła ziemia na skalnym zboczu i zsunęła się na wioskę. Do dziś stoi ona niezamieszkała, choć cały teren uporządkowano, bo ze względu na unikatowy charakter tego miejsca często odwiedzana jest przez turystów.
Nie znam się specjalnie na rozwiązaniach architektonicznych, ale i mnie uderzają niesamowite pomysły ówczesnych budowniczych, aby ta miejscowość w ogóle mogła egzystować na takiej stromiźnie. Wąskie uliczki biegnące na różnych poziomach połączone są mostkami, kładkami, schodkami. Tylko jedna była przejezdna, resztą mogli poruszać się tylko piesi.
To wymarłe miasto bez drzwi i okien, częściowo zburzone robi szczególne wrażenie przy tej pochmurnej pogodzie.
A jeszcze w dole szumi złowieszczo górska rzeka Rio Pardu.
Bardzo ciekawe miejsce....takie wprowadzajace nastrój grozy. Jeszcze tylko duchy powinny się snuć po tych wymarłych uliczkach!!!!
Dwa kilometry powyżej znajduje się nowe miasteczko Gairo San Elena , które wybudowano specjalnie dla ludności , która utraciła dach nad głową. Widzimy to miasteczko tylko z daleka, bo jak takie nowe, to chyba niezbyt ciekawe. Ale całkiem fajnie prezentują się zza skałki równo ustawione na zboczu kolorowe domki w pastelowych barwach na tle groźnych gór.
Na szczęście w trakcie łażenia po wymarłych uliczkach wioski, której żywot tak tragicznie się zakończył, pojawia się słoneczko.
Apisku czekam na górskie szlaki, a opuszczone miasteczko w takiej scenerii ałc powiało grozą ..... ale tzreba przyznać ze miałas szczescie w nieszczesciu Foty wyszły dzieki temu magiczne !!!!
ps, a jak sie nazywa ta wioseczka - twu już widze jak sie zwie hiiii pzrepraszam niedopatzrenie !!!!!!!! , a i widzę, ze droga dojazdowa wije sie jak wąż - cudo, nic tylko szyby na dół i wiatr we włosach, już widzę jak bym co minute kazała zatrzymywać sie małżonkowi. Tak było jak dojeżdżamy pod Kota Kinabalu, dosłownie co parę kilometrów było, ałć stój stój, co za widok - normalnie jak w amoku
Makono, uwielbiam głazy, skały i kamienie. Tych pierwszych niesposób ciągnąć z dalszych rejonów do kraju, ale kamyk z każdej podróży przywożę...
Mara, drogi w górach kręte i wąskie, ale niezbyt wielu turystów się tam zapuszcza, nawet w pełni sezonu.
Jak się samemu podróżuje autem, to można stanąć prawie wszędzie gdzie się ma ochotę i na jak długo się chce. I to jest właśnie wyższość podróżowania indywidualnego, nad grupowym....
Teraz wjeżdżamy wąziutkimi drogami gdzieś wysoko w góry w dziką prowincję Barbagia.
Tak naprawdę, to wybieramy trasę, która się nam podoba, bez żadnego wcześniejszego planu. Po tej tygodniowej zorganizowanej objazdówce, kiedy wszystko trzeba było robić z zegarkiem w ręku i poruszać się z całą grupą – fajnie jest móc teraz decydować, gdzie się zatrzymać, dokąd pojechać, co zobaczyć z bliska, a co z daleka.
Zdajemy sobie sprawę, że wszystkiego i tak nie zobaczymy, więc wyrywkowo na chybił-trafił skręcamy w jakieś lokalne dróżki. Oj, biedne to twingo, biedne....
Znaki drogowe są naznaczone kulami porywczych Serdów, którzy czasem lubią tak sobie postrzelać dla wiwatu..., a może tak ostrzegawczo, zamiast dać po prostu komuś w pysk?????
Wysoko w górach trafiamy na jakąś wioskę, lężącą o podnóża potężnej skały.
Co chwilę natrafiamy na jakieś groty, zwiedzamy jedną z nich, jest tu sporo turystów, więc pewno jakaś ciekawa. Tak na 100% nie wiem czy to grota Marmuri, ale że mam przed fotkami groty również fotkę znaku drogowego kierującego na nią – to chyba to była Grota Marmuri.
Ale nas interesuje teraz szlak górski. Jest on tak fatalnie oznakowany i wytyczony, ze aż strach się zbyt głęboko zapuszczać. A po tych najwyższych pasmach Gennargentu to można krążyć kilka dni.
No więc tak sobie wędrujemy zostawiając na wszelki wypadek przy jakiś rozgałęzieniach sobie wiadome znaki jak wrócić. Fajnie by było, jakbyśmy tak krążyli i krążyli i nie mogli znaleźć samochodu. Przecież nawet dokładnie nie wiemy, jak okreslić, gdzie jest zaparkowany, gdybyśmy nawet na tym bezludziu kogoś spotkali???? GPS-u nie mamy....
Góry są piękne, jak zresztą wszystkie góry swiata!!!!
Pachnie żywicą sosnowy las, bo już nieźle przypieka słońce. Pachnie też tymianek. Kłują w tyłek osty, jak się przypadkiem na nie siądzie...
W tej wspinaczce trochę przeszkadzała mi skręcona poprzedniego dnia noga, więc dłuższe były chwile odpoczynku.
Jak wyjeżdżaliśmy, to było pochmuro i nie mamy zbyt dużo wody, a tu kompletnie nie ma sklepików, ani knajpek, a nawet chałup. W końcu w okolicach grot coś tam znajdujemy. Pewnie w ostateczności można się napić źródlanej wody????
Żyją w tych górach muflony, ale my ich nie widzimy, za to kozy i barany spotykamy kilkakrotnie. Nawet drogę nam raz zagrodziły!
Nelcia, jak ja zobaczę góry i skały, to zapominam ile mam lat....
W czasach studenckich całe wakacje spędzaliśmy łażąc po górach, śpiąc w schroniskach i pijąc wodę z potoków. To mi tak te góry weszły w krew, że jak mam do wyboru gdziekolwiek morze i góry, to zawsze wybiorę te drugie....
Naprawde tak cudownie i super,ze takie regiony mamy pod "nosem" zostawiam to na "starsze" lata,kiedy nie dam rady podrózować na długodystansowcy.Tam własnie mi się marzą wypoczynki w lokalnych knajpkach,w domku z "własnym" basenem.Żadne hotele a nie All.
Jakżeśmy się już nachodzili i naoglądali górskich widoków – zjeżdżamy w dół do morza na nasze ukochane kamieniste plaże.
Ale nie znajdujemy czerwonych skał – ku naszemu zaskoczeniu.
Tym razem są to rzeczywiście kamienie, a nie malownicze skałki – szare granitowe otoczaki, takie zwyczajne, jak nasze polne. I choć egzotyki w nich mało, ale też prezentują się nieźle. Chyba gorsze zdanie o tej trasie ma nasz samochodzik....gnamy go przez jakieś wertepy.
Tuż przy plaży są bajorka i tereny podmokłe. No, nieee, kapać się to tu nie będziemy, choć krajobrazowo to nawet fajnie wygląda. Ja chcę do moich czerwonych skałek!!!!!
No to się wycofujemy do porządnej drogi i wypatruję jakiejś ciekawej plaży, by na koniec nacieszyć nią oczy.
I znowu niewypał!!!! To znaczy plaża fajna, ale w pobliżu jest jakiś hotel, więc tłoczno...nie tak chcemy zakończyć nasze pobyty na tych czerwonych urokliwych plażach.
W końcu znajdujemy śliczne czerwone skałki, które się malowniczo prezentują w zachodzącym słońcu.
I tak na tej skalistej plaży zostajemy do wieczora.
W pobliżu parkingu znajduje się jeszcze jedna wieża obronna....no i kwiatek pustynny.
Po drodze widzimy jeszcze jeden malowniczy zachód słońca
Powrót do naszej Cala Gonony i żegnamy się z autkiem. Dobrze sie spisało, choć niewielki silniczek, to jednak dziarsko pokonywał duże różnice wysokości i drogi - a czasem bezdroża - godne terenówki.
Po kolacji dzwonimy do Angela, naszego znajomego z łodzią, by się z nim umówić na jutrzejszy rejsik po okolicznych plażach. Niestety, jutro nie może, już cały dzień ma zajęty. Szkoda, fajnie się z nim gadało. Proponuje pojutrze, ale wówczas, to my będziemy już wracać do kraju....
Idziemy więc na wieczorny spacer do portu, by zrobić rozeznanie odnośnie rozkładu rejsów. Jest sporo różnych możliwości i praktycznie stateczki odpływają co pół godziny. Oprócz tego można sobie wynająć prywatnie ponton z silnikiem albo małą łódkę, ale to już kosztuje sporo drożej...
Mara, Kiwi, Nelcia, dzięki.
A najlepiej, żeby były góry, klify i skałki opadające do morza, a właściwie do małych, kameralnych zatoczek z odrobiną piachu...
Mariola
Mara, właśnie takie połączenie to ideał....
Nastepnęgo dnia, gdy się budzę, coś mnie niepokoi. Codziennie na podłodze jest widoczna słoneczna smuga , które przeciska się przez niezbyt szczelne drzwi. A dzisiaj jej nie ma, o kurczę.....
I faktycznie, otwieram okiennice, a tam równo szaro- buro. I jeszcze w dodatku ta noga mnie pobolewa. Same stresy....
Idziemy na śniadanie i w międzyczasie się wypogadza, ale tylko nad wybrzeżem. Nad okolicznymi górami nadal zalega gruba warstwa chmur.
A my właśnie dziś wybieramy się w góry!!!!
Mąż marudzi, że już wczorał chciał połazić po górach, a ja wybrałam Costę Smeraldę.
No trudno, mamy ostatni dzień samochód, to go trzeba wykorzystać. Nie rozłożymy się przecież na plaży...jedziemy zdobywać szczyty!!!!
Im wyżej wspinamy się serpentyniastą drogą, tym jest bardziej ponuro.
W miejscowości Tortola kończy się dobra droga i zaczyna gęsta mgła....Góry coraz wyższe, ale widoczność niestety słaba. Najważniejsze, że nie pada.
Naszym pierwszym celem jest wymarła wioska Gairo Vecchio.
Ta wieś założona w 11 wieku przetrwała prawie całe tysiąclecie aż do 1951 roku. Wtedy spłynęła na nią potężna lawina błotna i kompletnie zniszczyła calą osadę. Wioska położona jest wysoko w górach, na stromym zboczu. W wyniku wyjątkowo ulewnych i długotrwałych deszczów namokła ziemia na skalnym zboczu i zsunęła się na wioskę. Do dziś stoi ona niezamieszkała, choć cały teren uporządkowano, bo ze względu na unikatowy charakter tego miejsca często odwiedzana jest przez turystów.
Nie znam się specjalnie na rozwiązaniach architektonicznych, ale i mnie uderzają niesamowite pomysły ówczesnych budowniczych, aby ta miejscowość w ogóle mogła egzystować na takiej stromiźnie. Wąskie uliczki biegnące na różnych poziomach połączone są mostkami, kładkami, schodkami. Tylko jedna była przejezdna, resztą mogli poruszać się tylko piesi.
To wymarłe miasto bez drzwi i okien, częściowo zburzone robi szczególne wrażenie przy tej pochmurnej pogodzie.
A jeszcze w dole szumi złowieszczo górska rzeka Rio Pardu.
Bardzo ciekawe miejsce....takie wprowadzajace nastrój grozy. Jeszcze tylko duchy powinny się snuć po tych wymarłych uliczkach!!!!
Dwa kilometry powyżej znajduje się nowe miasteczko Gairo San Elena , które wybudowano specjalnie dla ludności , która utraciła dach nad głową. Widzimy to miasteczko tylko z daleka, bo jak takie nowe, to chyba niezbyt ciekawe. Ale całkiem fajnie prezentują się zza skałki równo ustawione na zboczu kolorowe domki w pastelowych barwach na tle groźnych gór.
Na szczęście w trakcie łażenia po wymarłych uliczkach wioski, której żywot tak tragicznie się zakończył, pojawia się słoneczko.
Mariola
Ale głazy i skały
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Apisku czekam na górskie szlaki, a opuszczone miasteczko w takiej scenerii ałc powiało grozą ..... ale tzreba przyznać ze miałas szczescie w nieszczesciu Foty wyszły dzieki temu magiczne !!!!
ps, a jak sie nazywa ta wioseczka - twu już widze jak sie zwie hiiii pzrepraszam niedopatzrenie !!!!!!!! , a i widzę, ze droga dojazdowa wije sie jak wąż - cudo, nic tylko szyby na dół i wiatr we włosach, już widzę jak bym co minute kazała zatrzymywać sie małżonkowi. Tak było jak dojeżdżamy pod Kota Kinabalu, dosłownie co parę kilometrów było, ałć stój stój, co za widok - normalnie jak w amoku
www. Podróże z globusem w torebce, gdzie skrobię swe relacje od czasu do czasu
Makono, uwielbiam głazy, skały i kamienie. Tych pierwszych niesposób ciągnąć z dalszych rejonów do kraju, ale kamyk z każdej podróży przywożę...
Mara, drogi w górach kręte i wąskie, ale niezbyt wielu turystów się tam zapuszcza, nawet w pełni sezonu.
Jak się samemu podróżuje autem, to można stanąć prawie wszędzie gdzie się ma ochotę i na jak długo się chce. I to jest właśnie wyższość podróżowania indywidualnego, nad grupowym....
Mariola
Teraz wjeżdżamy wąziutkimi drogami gdzieś wysoko w góry w dziką prowincję Barbagia.
Tak naprawdę, to wybieramy trasę, która się nam podoba, bez żadnego wcześniejszego planu. Po tej tygodniowej zorganizowanej objazdówce, kiedy wszystko trzeba było robić z zegarkiem w ręku i poruszać się z całą grupą – fajnie jest móc teraz decydować, gdzie się zatrzymać, dokąd pojechać, co zobaczyć z bliska, a co z daleka.
Zdajemy sobie sprawę, że wszystkiego i tak nie zobaczymy, więc wyrywkowo na chybił-trafił skręcamy w jakieś lokalne dróżki. Oj, biedne to twingo, biedne....
Znaki drogowe są naznaczone kulami porywczych Serdów, którzy czasem lubią tak sobie postrzelać dla wiwatu..., a może tak ostrzegawczo, zamiast dać po prostu komuś w pysk?????
Wysoko w górach trafiamy na jakąś wioskę, lężącą o podnóża potężnej skały.
Co chwilę natrafiamy na jakieś groty, zwiedzamy jedną z nich, jest tu sporo turystów, więc pewno jakaś ciekawa. Tak na 100% nie wiem czy to grota Marmuri, ale że mam przed fotkami groty również fotkę znaku drogowego kierującego na nią – to chyba to była Grota Marmuri.
Mariola
Ale nas interesuje teraz szlak górski. Jest on tak fatalnie oznakowany i wytyczony, ze aż strach się zbyt głęboko zapuszczać. A po tych najwyższych pasmach Gennargentu to można krążyć kilka dni.
No więc tak sobie wędrujemy zostawiając na wszelki wypadek przy jakiś rozgałęzieniach sobie wiadome znaki jak wrócić. Fajnie by było, jakbyśmy tak krążyli i krążyli i nie mogli znaleźć samochodu. Przecież nawet dokładnie nie wiemy, jak okreslić, gdzie jest zaparkowany, gdybyśmy nawet na tym bezludziu kogoś spotkali???? GPS-u nie mamy....
Góry są piękne, jak zresztą wszystkie góry swiata!!!!
Pachnie żywicą sosnowy las, bo już nieźle przypieka słońce. Pachnie też tymianek. Kłują w tyłek osty, jak się przypadkiem na nie siądzie...
W tej wspinaczce trochę przeszkadzała mi skręcona poprzedniego dnia noga, więc dłuższe były chwile odpoczynku.
Jak wyjeżdżaliśmy, to było pochmuro i nie mamy zbyt dużo wody, a tu kompletnie nie ma sklepików, ani knajpek, a nawet chałup. W końcu w okolicach grot coś tam znajdujemy. Pewnie w ostateczności można się napić źródlanej wody????
Żyją w tych górach muflony, ale my ich nie widzimy, za to kozy i barany spotykamy kilkakrotnie. Nawet drogę nam raz zagrodziły!
Mariola
NOOOOO !!!! Bratnia dusza
Moje Pstrykanie i nie tylko
Naprawde tak cudownie i super,ze takie regiony mamy pod "nosem" zostawiam to na "starsze" lata,kiedy nie dam rady podrózować na długodystansowcy.Tam własnie mi się marzą wypoczynki w lokalnych knajpkach,w domku z "własnym" basenem.Żadne hotele a nie All.
Apisku jak zwykle,relacja jak przewodnik
Marynik, Lenuś - witajcie
Jakżeśmy się już nachodzili i naoglądali górskich widoków – zjeżdżamy w dół do morza na nasze ukochane kamieniste plaże.
Ale nie znajdujemy czerwonych skał – ku naszemu zaskoczeniu.
Tym razem są to rzeczywiście kamienie, a nie malownicze skałki – szare granitowe otoczaki, takie zwyczajne, jak nasze polne. I choć egzotyki w nich mało, ale też prezentują się nieźle. Chyba gorsze zdanie o tej trasie ma nasz samochodzik....gnamy go przez jakieś wertepy.
Tuż przy plaży są bajorka i tereny podmokłe. No, nieee, kapać się to tu nie będziemy, choć krajobrazowo to nawet fajnie wygląda. Ja chcę do moich czerwonych skałek!!!!!
No to się wycofujemy do porządnej drogi i wypatruję jakiejś ciekawej plaży, by na koniec nacieszyć nią oczy.
I znowu niewypał!!!! To znaczy plaża fajna, ale w pobliżu jest jakiś hotel, więc tłoczno...nie tak chcemy zakończyć nasze pobyty na tych czerwonych urokliwych plażach.
W końcu znajdujemy śliczne czerwone skałki, które się malowniczo prezentują w zachodzącym słońcu.
I tak na tej skalistej plaży zostajemy do wieczora.
W pobliżu parkingu znajduje się jeszcze jedna wieża obronna....no i kwiatek pustynny.
Po drodze widzimy jeszcze jeden malowniczy zachód słońca
Powrót do naszej Cala Gonony i żegnamy się z autkiem. Dobrze sie spisało, choć niewielki silniczek, to jednak dziarsko pokonywał duże różnice wysokości i drogi - a czasem bezdroża - godne terenówki.
Po kolacji dzwonimy do Angela, naszego znajomego z łodzią, by się z nim umówić na jutrzejszy rejsik po okolicznych plażach. Niestety, jutro nie może, już cały dzień ma zajęty. Szkoda, fajnie się z nim gadało. Proponuje pojutrze, ale wówczas, to my będziemy już wracać do kraju....
Idziemy więc na wieczorny spacer do portu, by zrobić rozeznanie odnośnie rozkładu rejsów. Jest sporo różnych możliwości i praktycznie stateczki odpływają co pół godziny. Oprócz tego można sobie wynająć prywatnie ponton z silnikiem albo małą łódkę, ale to już kosztuje sporo drożej...
Mariola